ZAPRASZAM WAS, RÓWNIEŻ FANFICTION <3
https://www.wattpad.com/227279913-pragn%C4%99-tylko-ciebie-but-i-only-want-you-prolog
https://butionlywantyou.blogspot.com/
czwartek, 3 marca 2016
środa, 22 października 2014
https://www.youtube.com/channel/UCXnr3zknInfEuhi2clEg5Mw Kochani kochani, kto może niech subskrybuje!
Będę niezmiernie wdzięczna!
Będę niezmiernie wdzięczna!
wtorek, 14 października 2014
Rozdział 46.
SELENA
Mijały kolejne tygodnie, zaczynałam czuć się coraz lepiej.
Czułam się w pełni swoich sił, zdeterminowana bardziej niż kiedykolwiek.
Wcześniej, chciałam znowu sobą być, czułam wielki strach, że mija mój najlepszy czas, bezradność znosiła mnie na drugi plan, czekanie sprawiało, że gorzkniała cała słodycz we mnie.
Było mi trudno znaleźć drogę w ciepły sen, słowa zlewały się w fałszywy ton, gdy nadwrażliwość jest jak bilet w jedną stronę stąd.
Nie było tak całkiem do końca jak chciałam. Z mamą prawie nie rozmawiałam, z Justinem, rozmawiałam dużo... Codziennie. Mieszkaliśmy razem. Z moim rodzeństwem sporadycznie, z przyjaciółmi nie tak często jakbym tego sobie życzyła.
Nie miałam teraz praktycznie na nic czasu. A to wagą wielkiego wydarzenia. Musiałam zorganizować przyjęcie zaręczynowe. Tak tak, moje i Justina, Justina i moje. Postanowiłam zaprosić wszystkich i pokazać im jaka jestem szczęśliwa. Mimo, że wszyscy myśleli, że nasz związek zakończy się dramatem.
A jednak, wciąż prowadzimy swój mały świat i wszystko póki co płynie harmonijnie. Ale wracając do dnia zaręczyn.
Mieliśmy maj, wszystko rozkwitło, kwiaty, drzewa, krzewy, cała zieleń. Justin zadzwonił do mnie z rana, nie spałam dzisiaj u niego, odwiedziłam braci, wiedziałam, że rodziców nie będzie. Dlatego zdecydowałam się iść tam. Spędziłam z nimi filmowy wieczór. Przed dzień nie miałam pojęcia co się szykuje.
Rano jednak gdy tylko wyszykowałam się po nocy w starym pokoju, założyłam na siebie żakiet, koszulkę, spodnie. Wyglądałam tak całkiem zwyczajnie. Justin zadzwonił do mnie i poprosił bym się stawiła niedaleko opuszczonych osiedli, wiedziałam gdzie to jest, byłam z nim tam kilka razy. Była tam mała restauracja. Lokal dobrze prosperował.
Zawirowania wiatru wzbijały tumany piasku, osypując blaszane ściany salonu. Lokal mimo złej pogody i umiejscowienia w gównianej okolicy, miał zawsze wielu klientów. Na ulicach i gruzach dawnego Los Angeles kwitł hazard, oraz handel narkotykami.
Co kilka metrów można było napotkać wycieńczonych, obsmarowanych swymi własnymi wymiocinami ćpunów. Widok przechadzających się wszędzie półnagich dziwek, oraz alfonsów uzbrojonych w arsenał mogący zmienić "klienta bez pieniędzy" w dymiącą papkę także nie był niczym zadziwiającym.
Raz jeden pijany facet odgryzł drugiemu nos w amoku, od tak, bez skrupułów. Innym razem jakaś banda wywlokła wędrownego handlarza z salonu. Na drugi dzień facet wisiał zmasakrowany na pobliskiej lampie, oczywiście skrojony ze wszystkiego co miał. Stare zakurzone radio stojące na ladzie dogorywało jak zawsze.
Więcej szumu niż muzyki, ale to zawsze lepsze niż same pijane wrzaski pijanej hołoty. Goście jacy znajdowali się we wnętrzu lokalu wskazywali na to iż tego dnia tez nie obejdzie się bez rzezi.
Nikt by nawet nie pomyślał, że by zobaczyć raj, trzeba przejść, przejechać, udać się przez tą dzielnicę. Justin poprosił bym udała się za tą dzielnicę, po opuszczonych budynkach, raju dziwek, narkomanów, była mała namiastka tego co zwiemy nirwaną.
Jak już wspomniałam wcześniej, przeszłam przez tą okropną dzielnicę i doszłam do swojego małego raju.
Wsiadłam do taksówki i przejechałam może trzy kilometry do wysokiego budynku, na czubku jego widziałam Justina. Jeszcze w tym momencie nie wiedziałam o co chodzi. Justin stał na budynku z megafonem i mówił do mnie.
- Skarbie mam do Ciebie ważne pytanie.
- Co?
- Mam do Ciebie ważne pytanie.
- Nie słyszę Cię za dobrze Justin.
- Zostaniesz moją żoną?
- Co?! - krzyknęłam starając się usłyszeć co do mnie mówił.
Zniknęłam mu z horyzontu i wbiegłam schodkami na sam szczyt budynku. Wybiegłam na dach, Justin stał sam z megafonem, w okół niego biała satyna, rozłożona jakby chmury przepływały przez czubek budynku.
Justin miał niedaleko siebie stolik z białymi i czerwonymi różami.
- Justin - westchnęłam i podeszłam do niego - Następnym razem jak chcesz być romantyczny i pytać o coś z samej góry budynku, pogłośnij troszkę ten megafon - przekręciłam pokrętło do zwiększania głośności.
- Nie zauważyłem.
- Domyślam się skarbie. O co pytałeś?
- Zostaniesz moją żoną?
- Tak, zostanę.
W tym samym momencie Justin wyciągnął gustowne czerwone pudełeczko, otworzył je, a w środku znajdował się diamentowy pierścionek. Moje oczy zaszkliły się a na usta cisnął się uśmiech. Szeroki, szczery uśmiech.
Justin nałożył na mój palec jubilerskie dzieło, które tak pięknie przyozdobiło moje dłonie.
Przytuliłam się do Justina a dłonie wplotłam w jego włosy.
- Dziękuję.
- Za co Ty mi dziękujesz?
- Że w końcu to zrobiłeś.
- Chciałaś tego?
- Od kiedy Cię poznałam.
- Nie naciskałaś, czas by to docenić - maleńka - dodał.
- Dziękuję.
I tak jesteśmy tu, mamy czerwiec. Mój ulubiony miesiąc w roku, pierw czerwiec, później grudzień.
Jesteśmy w Los Angeles - mieście aniołów. Tak powiadają.
A co mijam ja? Codziennie te same zapatrzone w siebie osoby.
Przyjemnie jest być w takim mieście zaręczoną i szczęśliwą, że wszystko się dobrze układa. Moje życie zmieniło się diametralnie, nigdy nie sądziłam, że tyle przeżyje mając zaledwie naście lat.
Ale wiedziałam, że chcę z Justinem spędzić to życie, które los dało nam na chwilę, zanim noc ostatnia by minęła. Dobrze, że jest, każdego dnia, łatwiej powietrze dzielić na dwa. Dobrze, że jest kim tym sama bym chciała być, nic więcej nie chce, wystarczy mi to, że jest.
Tylko z nim chcę przeżyć ten czas. Nigdzie się nie spieszymy, czas tylko się spieszy, na pewno jeszcze dopadnie nas. Justin wypełnia moją przestrzeń, dziękuję mu za to, dobrze, że jest. Wystarczy być?
W życiu przychodzi taki moment, że drugi człowiek staje się dla nas wszystkim. Podążam za nim jak fala za falą. I jesteśmy tutaj, w pięknej restauracji. Idealne miejsce, niczym pałac dla księżniczki.
Schody wykute w marmurze, złote żyrandole, czerwone dywany, klasa sama w sobie. Biel - czerwień - czerń - złoto. To wszystko ze sobą idealnie zgrywało. Byłam zakochana w tym miejscu, tak bajkowo.
Od zawsze ciekawiło mnie jak to jest budzić się w takim pałacu..
Każda dziewczyna przewiduje swój dzień ślubu tak samo jak dzień oświadczyn. Każda dziewczyna wyobraża sobie swój własny bajkowy ślub z dużą ilością kwiatów, ekstrawaganckimi dodatkami weselnymi i perfekcyjnym ciastem z najlepszej cukierni w mieście.
Stanęłam jak wryta w wejściu do budynku, sam widok mnie zaszokował. Justin trzymał mnie pod rękę. Rozejrzałam się dookoła. Cudo, moja jedyna myśl. To krążyło mi po głowie, idealne miejsce, pięknie ozdobione, mnóstwo kwiatów przy wejściu, niczym dla pary królewskiej. A przecież jest zupełnie inaczej.
Miałam na sobie sukienkę. Czarną podkreślającą krągłości ku górze, z odkrytymi plecami, i rozkloszowanym spodem.
Justin wyglądał lepiej niż dobrze. Granatowy garnitur, biała koszula, odkryte ręce by było widać jego tatuaże, złoty zegarek. Ideał.
Nie było na sali nikogo kto by wyglądał lepiej od niego, prawdę mówiąc.
Miałam ochotę zrobić mu to... Teraz. Jego zapach, uśmiech, i oddanie. Pokazuje, że jestem tylko jego. W każdym geście wiem, że czuje to samo, w każdym jego dotyku, w każdym oddechu, we wszystkim. Po prostu wiem.
Weszliśmy na podest dziękując wszystkim za przybycie, ludzie cieszyli się wraz z nami, uśmiechnięci od ucha do ucha. My nie mogliśmy zachować się inaczej, w sumie nie było innej opcji. Gdy się widzi tyle uśmiechniętych ludzi.
Justin wygłosił bardzo długą mowę o tym co się działo przez okres naszego związku. Opowiedział wiele wzruszających historii, które nawet mi zapierały dech w piersiach. Opowiedział wiele o tym jak był młodszy, czego doświadczał, zaskakujące było to, że tak łatwo się otwierał w gronie najbliższych, a przy mnie był czasami niczym zamknięta księga.
Impreza trwała w najlepsze, wszyscy składali nam życzenia. Cieszyli się z nami taką doniosłą chwilą. Ja zaś cieszyłam się, że mam przy sobie najlepszego faceta na ziemi. Kochanego, troskliwego, mimo, że los nie zawsze nam sprzyjał to umieliśmy się odnaleźć.
Stałam sobie na takim balkonie, oglądałam wszystkich ludzi z góry trzymając lampkę szampana w dłoni. Zastanawiałam się czy to wszystko ma sens. Miałam jakieś dziwne uczucie, że coś może nie iść po mojej myśli.
Do czasu aż poczułam ciepłe męskie dłonie na swoich łokciach. Znajomy zapach uderzył moje nozdrza rozkoszą. Odwróciłam się do niego w milczeniu.
- Przysięgam na księżyc i na gwiazdy na niebie, przysięgam, będę jak cień który jest obok Ciebie. Widzę pytania w Twoich oczach, wiem co się dzieje w Twojej głowie, ale możesz być pewna mnie, ja znam swoje serce. Będę stał obok Ciebie przez te lata a Ty będziesz mogła tylko płakać ze szczęścia. I choć popełniam błędy to nigdy nie złamię Ci serca.
- Na prawdę?
- Dam Ci wszystko co będę mógł, zbuduje Twoje sny swoimi rękoma. Kiedy po prostu jesteśmy razem, nie musisz o nic pytać, bo mi wciąż zależy - rozejrzał się nerwowo - Choć czas płynie moje uczucie się nie zmieni. Oh przysięgam.
I wtedy zaczęło się najgorsze.
- Zróbmy to razem - dodał.
- Justin co się dzieje?
W tym momencie do budynku wkroczyło pełno mężczyzn w garniturach, grożąc, że nas znajdą.
- Justin!
- Musimy uciekać.
- A co z nimi? Co z gośćmi? Z naszym ślubem?
- Wszystko będzie dobrze, proszę Cię nie opieraj się! Chodź. I zedrzyj tą suknię, za długa na ucieczkę. Proszę Cię - łkał.
Kucnęłam, Chwyciłam brzeg sukienki urywając spód i czyniąc ją krótszą, bardziej komfortową.
Wybiegłam z Justinem z budynku. Biegliśmy schodkami prowadzącymi w dół. Unikaliśmy wszystkich tych mężczyzn, a jakiegokolwiek Justin spotkał, równał go z ziemią.
Stanęliśmy przed budynkiem, gdzie czekał na nas duży SUV. Przed wejściem do niego spojrzałam na Justina.
- A co z nami? Jak nic z tego to ja nie jadę.
- Obiecałem Ci szczęście.
- I co z tego?
- Będzie dobrze - spojrzał mi w oczy, musnął moje wargi - Przysięgam.
Wsiadłam z nim do suva trzymając za rękę. Niebawem pędziliśmy... W niepewne.
- Chcę tego szczęścia, ale nie w taki sposób. Tam jest cała nasza rodzina.
- Skarbie, Oni są bezpieczni, dopóki nas tam nie ma.
- Mam się pożegnać ze wszystkimi? Dla ich dobra?
Justin westchnął... Nic więcej już mi nie powiedział. Jego wzrok mówił wszystko.
KONIEC.
ODWIEDZAJCIE : KLIK http://winterdreammylife.blogspot.com/
Mijały kolejne tygodnie, zaczynałam czuć się coraz lepiej.
Czułam się w pełni swoich sił, zdeterminowana bardziej niż kiedykolwiek.
Wcześniej, chciałam znowu sobą być, czułam wielki strach, że mija mój najlepszy czas, bezradność znosiła mnie na drugi plan, czekanie sprawiało, że gorzkniała cała słodycz we mnie.
Było mi trudno znaleźć drogę w ciepły sen, słowa zlewały się w fałszywy ton, gdy nadwrażliwość jest jak bilet w jedną stronę stąd.
Nie było tak całkiem do końca jak chciałam. Z mamą prawie nie rozmawiałam, z Justinem, rozmawiałam dużo... Codziennie. Mieszkaliśmy razem. Z moim rodzeństwem sporadycznie, z przyjaciółmi nie tak często jakbym tego sobie życzyła.
Nie miałam teraz praktycznie na nic czasu. A to wagą wielkiego wydarzenia. Musiałam zorganizować przyjęcie zaręczynowe. Tak tak, moje i Justina, Justina i moje. Postanowiłam zaprosić wszystkich i pokazać im jaka jestem szczęśliwa. Mimo, że wszyscy myśleli, że nasz związek zakończy się dramatem.
A jednak, wciąż prowadzimy swój mały świat i wszystko póki co płynie harmonijnie. Ale wracając do dnia zaręczyn.
Mieliśmy maj, wszystko rozkwitło, kwiaty, drzewa, krzewy, cała zieleń. Justin zadzwonił do mnie z rana, nie spałam dzisiaj u niego, odwiedziłam braci, wiedziałam, że rodziców nie będzie. Dlatego zdecydowałam się iść tam. Spędziłam z nimi filmowy wieczór. Przed dzień nie miałam pojęcia co się szykuje.
Rano jednak gdy tylko wyszykowałam się po nocy w starym pokoju, założyłam na siebie żakiet, koszulkę, spodnie. Wyglądałam tak całkiem zwyczajnie. Justin zadzwonił do mnie i poprosił bym się stawiła niedaleko opuszczonych osiedli, wiedziałam gdzie to jest, byłam z nim tam kilka razy. Była tam mała restauracja. Lokal dobrze prosperował.
Zawirowania wiatru wzbijały tumany piasku, osypując blaszane ściany salonu. Lokal mimo złej pogody i umiejscowienia w gównianej okolicy, miał zawsze wielu klientów. Na ulicach i gruzach dawnego Los Angeles kwitł hazard, oraz handel narkotykami.
Co kilka metrów można było napotkać wycieńczonych, obsmarowanych swymi własnymi wymiocinami ćpunów. Widok przechadzających się wszędzie półnagich dziwek, oraz alfonsów uzbrojonych w arsenał mogący zmienić "klienta bez pieniędzy" w dymiącą papkę także nie był niczym zadziwiającym.
Raz jeden pijany facet odgryzł drugiemu nos w amoku, od tak, bez skrupułów. Innym razem jakaś banda wywlokła wędrownego handlarza z salonu. Na drugi dzień facet wisiał zmasakrowany na pobliskiej lampie, oczywiście skrojony ze wszystkiego co miał. Stare zakurzone radio stojące na ladzie dogorywało jak zawsze.
Więcej szumu niż muzyki, ale to zawsze lepsze niż same pijane wrzaski pijanej hołoty. Goście jacy znajdowali się we wnętrzu lokalu wskazywali na to iż tego dnia tez nie obejdzie się bez rzezi.
Nikt by nawet nie pomyślał, że by zobaczyć raj, trzeba przejść, przejechać, udać się przez tą dzielnicę. Justin poprosił bym udała się za tą dzielnicę, po opuszczonych budynkach, raju dziwek, narkomanów, była mała namiastka tego co zwiemy nirwaną.
Jak już wspomniałam wcześniej, przeszłam przez tą okropną dzielnicę i doszłam do swojego małego raju.
Wsiadłam do taksówki i przejechałam może trzy kilometry do wysokiego budynku, na czubku jego widziałam Justina. Jeszcze w tym momencie nie wiedziałam o co chodzi. Justin stał na budynku z megafonem i mówił do mnie.
- Skarbie mam do Ciebie ważne pytanie.
- Co?
- Mam do Ciebie ważne pytanie.
- Nie słyszę Cię za dobrze Justin.
- Zostaniesz moją żoną?
- Co?! - krzyknęłam starając się usłyszeć co do mnie mówił.
Zniknęłam mu z horyzontu i wbiegłam schodkami na sam szczyt budynku. Wybiegłam na dach, Justin stał sam z megafonem, w okół niego biała satyna, rozłożona jakby chmury przepływały przez czubek budynku.
Justin miał niedaleko siebie stolik z białymi i czerwonymi różami.
- Justin - westchnęłam i podeszłam do niego - Następnym razem jak chcesz być romantyczny i pytać o coś z samej góry budynku, pogłośnij troszkę ten megafon - przekręciłam pokrętło do zwiększania głośności.
- Nie zauważyłem.
- Domyślam się skarbie. O co pytałeś?
- Zostaniesz moją żoną?
- Tak, zostanę.
W tym samym momencie Justin wyciągnął gustowne czerwone pudełeczko, otworzył je, a w środku znajdował się diamentowy pierścionek. Moje oczy zaszkliły się a na usta cisnął się uśmiech. Szeroki, szczery uśmiech.
Justin nałożył na mój palec jubilerskie dzieło, które tak pięknie przyozdobiło moje dłonie.
Przytuliłam się do Justina a dłonie wplotłam w jego włosy.
- Dziękuję.
- Za co Ty mi dziękujesz?
- Że w końcu to zrobiłeś.
- Chciałaś tego?
- Od kiedy Cię poznałam.
- Nie naciskałaś, czas by to docenić - maleńka - dodał.
- Dziękuję.
I tak jesteśmy tu, mamy czerwiec. Mój ulubiony miesiąc w roku, pierw czerwiec, później grudzień.
Jesteśmy w Los Angeles - mieście aniołów. Tak powiadają.
A co mijam ja? Codziennie te same zapatrzone w siebie osoby.
Przyjemnie jest być w takim mieście zaręczoną i szczęśliwą, że wszystko się dobrze układa. Moje życie zmieniło się diametralnie, nigdy nie sądziłam, że tyle przeżyje mając zaledwie naście lat.
Ale wiedziałam, że chcę z Justinem spędzić to życie, które los dało nam na chwilę, zanim noc ostatnia by minęła. Dobrze, że jest, każdego dnia, łatwiej powietrze dzielić na dwa. Dobrze, że jest kim tym sama bym chciała być, nic więcej nie chce, wystarczy mi to, że jest.
Tylko z nim chcę przeżyć ten czas. Nigdzie się nie spieszymy, czas tylko się spieszy, na pewno jeszcze dopadnie nas. Justin wypełnia moją przestrzeń, dziękuję mu za to, dobrze, że jest. Wystarczy być?
W życiu przychodzi taki moment, że drugi człowiek staje się dla nas wszystkim. Podążam za nim jak fala za falą. I jesteśmy tutaj, w pięknej restauracji. Idealne miejsce, niczym pałac dla księżniczki.
Schody wykute w marmurze, złote żyrandole, czerwone dywany, klasa sama w sobie. Biel - czerwień - czerń - złoto. To wszystko ze sobą idealnie zgrywało. Byłam zakochana w tym miejscu, tak bajkowo.
Od zawsze ciekawiło mnie jak to jest budzić się w takim pałacu..
Każda dziewczyna przewiduje swój dzień ślubu tak samo jak dzień oświadczyn. Każda dziewczyna wyobraża sobie swój własny bajkowy ślub z dużą ilością kwiatów, ekstrawaganckimi dodatkami weselnymi i perfekcyjnym ciastem z najlepszej cukierni w mieście.
Stanęłam jak wryta w wejściu do budynku, sam widok mnie zaszokował. Justin trzymał mnie pod rękę. Rozejrzałam się dookoła. Cudo, moja jedyna myśl. To krążyło mi po głowie, idealne miejsce, pięknie ozdobione, mnóstwo kwiatów przy wejściu, niczym dla pary królewskiej. A przecież jest zupełnie inaczej.
Miałam na sobie sukienkę. Czarną podkreślającą krągłości ku górze, z odkrytymi plecami, i rozkloszowanym spodem.
Justin wyglądał lepiej niż dobrze. Granatowy garnitur, biała koszula, odkryte ręce by było widać jego tatuaże, złoty zegarek. Ideał.
Nie było na sali nikogo kto by wyglądał lepiej od niego, prawdę mówiąc.
Miałam ochotę zrobić mu to... Teraz. Jego zapach, uśmiech, i oddanie. Pokazuje, że jestem tylko jego. W każdym geście wiem, że czuje to samo, w każdym jego dotyku, w każdym oddechu, we wszystkim. Po prostu wiem.
Weszliśmy na podest dziękując wszystkim za przybycie, ludzie cieszyli się wraz z nami, uśmiechnięci od ucha do ucha. My nie mogliśmy zachować się inaczej, w sumie nie było innej opcji. Gdy się widzi tyle uśmiechniętych ludzi.
Justin wygłosił bardzo długą mowę o tym co się działo przez okres naszego związku. Opowiedział wiele wzruszających historii, które nawet mi zapierały dech w piersiach. Opowiedział wiele o tym jak był młodszy, czego doświadczał, zaskakujące było to, że tak łatwo się otwierał w gronie najbliższych, a przy mnie był czasami niczym zamknięta księga.
Impreza trwała w najlepsze, wszyscy składali nam życzenia. Cieszyli się z nami taką doniosłą chwilą. Ja zaś cieszyłam się, że mam przy sobie najlepszego faceta na ziemi. Kochanego, troskliwego, mimo, że los nie zawsze nam sprzyjał to umieliśmy się odnaleźć.
Stałam sobie na takim balkonie, oglądałam wszystkich ludzi z góry trzymając lampkę szampana w dłoni. Zastanawiałam się czy to wszystko ma sens. Miałam jakieś dziwne uczucie, że coś może nie iść po mojej myśli.
Do czasu aż poczułam ciepłe męskie dłonie na swoich łokciach. Znajomy zapach uderzył moje nozdrza rozkoszą. Odwróciłam się do niego w milczeniu.
- Przysięgam na księżyc i na gwiazdy na niebie, przysięgam, będę jak cień który jest obok Ciebie. Widzę pytania w Twoich oczach, wiem co się dzieje w Twojej głowie, ale możesz być pewna mnie, ja znam swoje serce. Będę stał obok Ciebie przez te lata a Ty będziesz mogła tylko płakać ze szczęścia. I choć popełniam błędy to nigdy nie złamię Ci serca.
- Na prawdę?
- Dam Ci wszystko co będę mógł, zbuduje Twoje sny swoimi rękoma. Kiedy po prostu jesteśmy razem, nie musisz o nic pytać, bo mi wciąż zależy - rozejrzał się nerwowo - Choć czas płynie moje uczucie się nie zmieni. Oh przysięgam.
I wtedy zaczęło się najgorsze.
- Zróbmy to razem - dodał.
- Justin co się dzieje?
W tym momencie do budynku wkroczyło pełno mężczyzn w garniturach, grożąc, że nas znajdą.
- Justin!
- Musimy uciekać.
- A co z nimi? Co z gośćmi? Z naszym ślubem?
- Wszystko będzie dobrze, proszę Cię nie opieraj się! Chodź. I zedrzyj tą suknię, za długa na ucieczkę. Proszę Cię - łkał.
Kucnęłam, Chwyciłam brzeg sukienki urywając spód i czyniąc ją krótszą, bardziej komfortową.
Wybiegłam z Justinem z budynku. Biegliśmy schodkami prowadzącymi w dół. Unikaliśmy wszystkich tych mężczyzn, a jakiegokolwiek Justin spotkał, równał go z ziemią.
Stanęliśmy przed budynkiem, gdzie czekał na nas duży SUV. Przed wejściem do niego spojrzałam na Justina.
- A co z nami? Jak nic z tego to ja nie jadę.
- Obiecałem Ci szczęście.
- I co z tego?
- Będzie dobrze - spojrzał mi w oczy, musnął moje wargi - Przysięgam.
Wsiadłam z nim do suva trzymając za rękę. Niebawem pędziliśmy... W niepewne.
- Chcę tego szczęścia, ale nie w taki sposób. Tam jest cała nasza rodzina.
- Skarbie, Oni są bezpieczni, dopóki nas tam nie ma.
- Mam się pożegnać ze wszystkimi? Dla ich dobra?
Justin westchnął... Nic więcej już mi nie powiedział. Jego wzrok mówił wszystko.
KONIEC.
ODWIEDZAJCIE : KLIK http://winterdreammylife.blogspot.com/
czwartek, 9 października 2014
#INFO
KOCHANI BYŁABYM WDZIĘCZNA JEŚLI BYŚCIE MNIE ODWIEDZALI - http://winterdreammylife.blogspot.com/ - ZAPRASZAM <3
wtorek, 6 maja 2014
Rozdział 45.
SELENA
Ostatnia rzecz to stalowa rura w którą uderzyłam wybiegając na taras, do mojego brata.
Nic więcej, nie pamiętam co się później działo. Nie wiem ile przespałam, słyszałam tylko szum... Nie mogłam się obudzić choćbym bardzo chciała.
Szum morza, ciche głosy, szlochanie nade mną. Mój słuch jedyne co to wyostrzył się przez ostatnie chwile. Słyszałam rozmowę mamy z Justinem, i słowa Justina do mnie. Szlochał jak małe dziecko, czułam jego uścisk na dłoni.
Justin wylał na mnie kubeł swoich wszystkich zbieranych dotąd uczuć, potrzeb, ciepłych słów.
Ponoć w związku gdy mężczyzna staje się miękki kobieta musi zacząć okazywać serce, więc był czas na poprawę.
Obudziłam się... Przecież na całym świecie ludzie chcą być kochani, a ja miałam wszystko pod nosem, kochającego faceta, który cierpiał w tych wszystkich słowach. Wiedziałam, że dla mnie działanie z braćmi przestało istnieć... Do pewnego czasu.
Przebudziłam się i spojrzałam na Justina, pierw był smutny, ale gdy tylko zobaczył, że powoli otwieram oczy, na jego ustach wymalował się ogromny uśmiech. Ukazały się jego białe perły.
Jeszcze nie byłam w stanie nic sama zrobić, nie miałam jak.
Leżałam prawie, że przykuta do tego łóżka szpitalnego. Justin nałożył na siebie w końcu uśmiech zaś ja... Ja nie byłam w stanie nic sama teraz zrobić. Było wcześnie rano, miałam tak sucho w gardle, nie dałam rady wykrztusić z siebie słowa.
- Ju...
- Ćśś skarbie. Cichutko - pociekła mu łza - Jak ja się cholernie cieszę, że jesteś.
- Jus..
- Kochanie, cicho.
JUSTIN
Wtedy czułem, że odzyskałem wszystko. Wiedziałem, że czeka nas sporo pracy, nad związkiem, zdrowiem, rodziną. Nad wszystkim co nas otaczało. Bałem się o nią, każdej nocy gdy ponownie zasypialiśmy, bałem się, że znów się nie obudzi. Ale cały czas w strachu żyć nie mogę...
Selena znów kipiała pewnością siebie. I gdy tylko wychodziliśmy tydzień później ze szpitala, miała już odwagę powiedzieć mamie co leży jej na sercu.
Swoją drogą, mama nie przejęła się zbytnio losem swojej córki...
- Mamo. Możemy porozmawiać?
- Oczywiście kochanie, o czym?
- Wiem co chciałaś zrobić. Nawet się nie starałaś.
- O co chodzi córciu?
- Nawet nie wyjeżdżaj mi z tym córciu. Nie starałaś się zawalczyć o mnie.
- O co chodzi?
- Mamo, ja tam mogłam umrzeć, a Ty pozwoliłabyś mi na to. Słyszałam wszystko.
- To nie tak Selena.
- To jak?
Mama nie odpowiedziała. Kręciła się w okół poprawnych odpowiedzi, nie mogąc znaleźć odpowiedniej do tej sytuacji.
- Po prostu nie tak jak myślisz. Lekarze nie dawali Ci szans przeżycia. Straciłam wiarę.
- Wiesz co... Pomimo wszystko, cokolwiek by nie mówili, cokolwiek by robili, powinnaś wierzyć, że tu będę. Że nie poddam się, że wrócę. A Ty od tak dałabyś mi zginąć. Nie sądziłam, że jesteś taka zimna.
- Selena.
- Będę kontynuować, jako po prostu ktoś inny, kto chce być jedyną z nim, dla niego - wskazała na mnie.
- Co to oznacza?
- Nie wrócę do domu. Dwa dni temu, gdy Ciebie - zaznaczyła - nadal nie było, zgadałam się z Justinem, tak o wspólnym mieszkaniu. Nie możemy wiecznie być oddzielnie.
- Przecież Wy się nawet nie rozstawaliście, mieszkając osobno.
- Trudno. Teraz zamieszkamy u Justina, razem. Na dobre i złe. Będę bezpieczniejsza, i na pewno będzie się troszczył o mnie bardziej niż Ty.
- Kochanie - dodała.
- Nie, wybaczam Ci, za to wszystko, ale nie wracam do domu. Wracam do Los Angeles z Justinem.
Selena wsiadła szybko do taksówki, nie dając dojść do słowa swojej mamie. Wzruszyłem ramionami, nie miałem co zrobić, nie wiedziałem nawet co mógłbym.
Niczego Selenie nie będzie żal. No trudno. Nie wracaliśmy już do hotelu. Pojechaliśmy prosto na lotnisko.
Wsiedliśmy do samolotu którym przyleciałem tutaj wcześniej. Mama Seleny pewnie była przybita, zaś ja?
Cieszyłem się, że mam ją już przy sobie, na zawsze.
Wróciliśmy, po kilkunastu godzinach lotu do domu. Do domu który będziemy tworzyć teraz razem, Selena
i ja....
- Jak się czujesz? - dopytałem
- Jesteś po prostu innym facetem.
- Oślepiony Twym uśmiechem - dodałem.
- Zupełnie inny.
- Nie potrafiłem znieść myśli, że możemy być osobno.
- Osobno?
- Tak. Pozwól mi spać w swoich ramionach, pozwól mi oddychać tym czystym jasnym światłem otaczającym Ciebie. Wiem nie jestem bystry, ale ciągle staram się. Pozwól mi być Twym strażnikiem, chroniącym Ciebie, mojego anioła, przed ciemnością.
- Justin, czy to jeszcze Ty?
- Nie będę udawać, myśl o mnie co jakiś czas po prostu.
- Skarbie,w każdej sekundzie.
Tego samego dnia, gdy wyszedłem spod prysznica, Selena czytała w łóżku książkę. Nie była jeszcze całkowicie w pełni swoich sił. Usiadłem koło niej na łóżku jeszcze wycierając się ręcznikiem.
- Nie zdążyłeś się ubrać?
- Zapomniałem bokserek.
- Wiesz, że nic z tego?
- Nic z czego?
- Tego - poruszyła zabawnie brwiami.
- Nie ma mowy, nic nie zrobimy kochanie.
- Bądźmy grzeczni, dzisiaj.
- Dzisiaj - zaśmiałem się - Dzisiaj mogę.
- To nie będzie prędko, mam nadzieję, że nie zawiodę?
- No co Ty. Związek to nie tylko seks.
- Uff - odetchnęła.
- A teraz mi powiedz.
- Co takiego?
- Jak to się stało, że wylądowałaś w szpitalu.
- Gdybym tylko ja to wiedziała.
- Uderzyłaś w coś? Ktoś Cię pobił?
- Być może i jedno i drugie. Nie wiem.
- Nic?
- Kompletnie nic sobie nie przypominam. Tamten dzień...
- Cokolwiek wiesz, pamiętasz?
- Pamiętam wszystko do momentu basenu.
- Jakiego basenu?
- Byłam z braćmi, wszyscy się rozbiegliśmy by móc zlikwidować tych których trzeba. No i tak się starałam zrobić i ja. Zaciągnęłam jednego z nich na dół do piwnicy, gdzie był basen. Wlecieliśmy do niego, poszedł strzał, rozlała się krew. Wyszłam z basenu, pobiegłam. I to wszystko.
- Ktoś Cię pewnie uderzył, albo i z Twoim fartem sama sobie coś zrobiłaś.
- Nie wiem, chciałabym sobie cokolwiek przypomnieć, ale nie mam jak.
- Oj skarbie. Nie jesteś stereotypowa.
- Co masz na myśli?
- Zawsze robisz wszystko po swojemu, pieprzysz opinie innych.
- Gdybym miała się tym przejmować, już dawno by mnie tu nie było.
______________________________________________________________
46 POJAWI SIĘ NIECO PÓŹNIEJ - NA PEWNO NIE W CZWARTEK.
Wybaczcie, że ten dodałam z opóźnieniem, ale mam mało czasu na internet - swoje życie. Także do napisania :D
Ostatnia rzecz to stalowa rura w którą uderzyłam wybiegając na taras, do mojego brata.
Nic więcej, nie pamiętam co się później działo. Nie wiem ile przespałam, słyszałam tylko szum... Nie mogłam się obudzić choćbym bardzo chciała.
Szum morza, ciche głosy, szlochanie nade mną. Mój słuch jedyne co to wyostrzył się przez ostatnie chwile. Słyszałam rozmowę mamy z Justinem, i słowa Justina do mnie. Szlochał jak małe dziecko, czułam jego uścisk na dłoni.
Justin wylał na mnie kubeł swoich wszystkich zbieranych dotąd uczuć, potrzeb, ciepłych słów.
Ponoć w związku gdy mężczyzna staje się miękki kobieta musi zacząć okazywać serce, więc był czas na poprawę.
Obudziłam się... Przecież na całym świecie ludzie chcą być kochani, a ja miałam wszystko pod nosem, kochającego faceta, który cierpiał w tych wszystkich słowach. Wiedziałam, że dla mnie działanie z braćmi przestało istnieć... Do pewnego czasu.
Przebudziłam się i spojrzałam na Justina, pierw był smutny, ale gdy tylko zobaczył, że powoli otwieram oczy, na jego ustach wymalował się ogromny uśmiech. Ukazały się jego białe perły.
Jeszcze nie byłam w stanie nic sama zrobić, nie miałam jak.
Leżałam prawie, że przykuta do tego łóżka szpitalnego. Justin nałożył na siebie w końcu uśmiech zaś ja... Ja nie byłam w stanie nic sama teraz zrobić. Było wcześnie rano, miałam tak sucho w gardle, nie dałam rady wykrztusić z siebie słowa.
- Ju...
- Ćśś skarbie. Cichutko - pociekła mu łza - Jak ja się cholernie cieszę, że jesteś.
- Jus..
- Kochanie, cicho.
JUSTIN
Wtedy czułem, że odzyskałem wszystko. Wiedziałem, że czeka nas sporo pracy, nad związkiem, zdrowiem, rodziną. Nad wszystkim co nas otaczało. Bałem się o nią, każdej nocy gdy ponownie zasypialiśmy, bałem się, że znów się nie obudzi. Ale cały czas w strachu żyć nie mogę...
Selena znów kipiała pewnością siebie. I gdy tylko wychodziliśmy tydzień później ze szpitala, miała już odwagę powiedzieć mamie co leży jej na sercu.
Swoją drogą, mama nie przejęła się zbytnio losem swojej córki...
- Mamo. Możemy porozmawiać?
- Oczywiście kochanie, o czym?
- Wiem co chciałaś zrobić. Nawet się nie starałaś.
- O co chodzi córciu?
- Nawet nie wyjeżdżaj mi z tym córciu. Nie starałaś się zawalczyć o mnie.
- O co chodzi?
- Mamo, ja tam mogłam umrzeć, a Ty pozwoliłabyś mi na to. Słyszałam wszystko.
- To nie tak Selena.
- To jak?
Mama nie odpowiedziała. Kręciła się w okół poprawnych odpowiedzi, nie mogąc znaleźć odpowiedniej do tej sytuacji.
- Po prostu nie tak jak myślisz. Lekarze nie dawali Ci szans przeżycia. Straciłam wiarę.
- Wiesz co... Pomimo wszystko, cokolwiek by nie mówili, cokolwiek by robili, powinnaś wierzyć, że tu będę. Że nie poddam się, że wrócę. A Ty od tak dałabyś mi zginąć. Nie sądziłam, że jesteś taka zimna.
- Selena.
- Będę kontynuować, jako po prostu ktoś inny, kto chce być jedyną z nim, dla niego - wskazała na mnie.
- Co to oznacza?
- Nie wrócę do domu. Dwa dni temu, gdy Ciebie - zaznaczyła - nadal nie było, zgadałam się z Justinem, tak o wspólnym mieszkaniu. Nie możemy wiecznie być oddzielnie.
- Przecież Wy się nawet nie rozstawaliście, mieszkając osobno.
- Trudno. Teraz zamieszkamy u Justina, razem. Na dobre i złe. Będę bezpieczniejsza, i na pewno będzie się troszczył o mnie bardziej niż Ty.
- Kochanie - dodała.
- Nie, wybaczam Ci, za to wszystko, ale nie wracam do domu. Wracam do Los Angeles z Justinem.
Selena wsiadła szybko do taksówki, nie dając dojść do słowa swojej mamie. Wzruszyłem ramionami, nie miałem co zrobić, nie wiedziałem nawet co mógłbym.
Niczego Selenie nie będzie żal. No trudno. Nie wracaliśmy już do hotelu. Pojechaliśmy prosto na lotnisko.
Wsiedliśmy do samolotu którym przyleciałem tutaj wcześniej. Mama Seleny pewnie była przybita, zaś ja?
Cieszyłem się, że mam ją już przy sobie, na zawsze.
Wróciliśmy, po kilkunastu godzinach lotu do domu. Do domu który będziemy tworzyć teraz razem, Selena
i ja....
- Jak się czujesz? - dopytałem
- Jesteś po prostu innym facetem.
- Oślepiony Twym uśmiechem - dodałem.
- Zupełnie inny.
- Nie potrafiłem znieść myśli, że możemy być osobno.
- Osobno?
- Tak. Pozwól mi spać w swoich ramionach, pozwól mi oddychać tym czystym jasnym światłem otaczającym Ciebie. Wiem nie jestem bystry, ale ciągle staram się. Pozwól mi być Twym strażnikiem, chroniącym Ciebie, mojego anioła, przed ciemnością.
- Justin, czy to jeszcze Ty?
- Nie będę udawać, myśl o mnie co jakiś czas po prostu.
- Skarbie,w każdej sekundzie.
Tego samego dnia, gdy wyszedłem spod prysznica, Selena czytała w łóżku książkę. Nie była jeszcze całkowicie w pełni swoich sił. Usiadłem koło niej na łóżku jeszcze wycierając się ręcznikiem.
- Nie zdążyłeś się ubrać?
- Zapomniałem bokserek.
- Wiesz, że nic z tego?
- Nic z czego?
- Tego - poruszyła zabawnie brwiami.
- Nie ma mowy, nic nie zrobimy kochanie.
- Bądźmy grzeczni, dzisiaj.
- Dzisiaj - zaśmiałem się - Dzisiaj mogę.
- To nie będzie prędko, mam nadzieję, że nie zawiodę?
- No co Ty. Związek to nie tylko seks.
- Uff - odetchnęła.
- A teraz mi powiedz.
- Co takiego?
- Jak to się stało, że wylądowałaś w szpitalu.
- Gdybym tylko ja to wiedziała.
- Uderzyłaś w coś? Ktoś Cię pobił?
- Być może i jedno i drugie. Nie wiem.
- Nic?
- Kompletnie nic sobie nie przypominam. Tamten dzień...
- Cokolwiek wiesz, pamiętasz?
- Pamiętam wszystko do momentu basenu.
- Jakiego basenu?
- Byłam z braćmi, wszyscy się rozbiegliśmy by móc zlikwidować tych których trzeba. No i tak się starałam zrobić i ja. Zaciągnęłam jednego z nich na dół do piwnicy, gdzie był basen. Wlecieliśmy do niego, poszedł strzał, rozlała się krew. Wyszłam z basenu, pobiegłam. I to wszystko.
- Ktoś Cię pewnie uderzył, albo i z Twoim fartem sama sobie coś zrobiłaś.
- Nie wiem, chciałabym sobie cokolwiek przypomnieć, ale nie mam jak.
- Oj skarbie. Nie jesteś stereotypowa.
- Co masz na myśli?
- Zawsze robisz wszystko po swojemu, pieprzysz opinie innych.
- Gdybym miała się tym przejmować, już dawno by mnie tu nie było.
______________________________________________________________
46 POJAWI SIĘ NIECO PÓŹNIEJ - NA PEWNO NIE W CZWARTEK.
Wybaczcie, że ten dodałam z opóźnieniem, ale mam mało czasu na internet - swoje życie. Także do napisania :D
czwartek, 1 maja 2014
Rozdział 44.
JUSTIN
Siedziałem... Czekałem by się obudziła.
Minęły już dwa tygodnie, Selena się nie budziła. Siedziałem przy niej wytrwale, siniaki powoli schodziły z jej ciała.
Jej bracia i ja bacznie czuwaliśmy nad jej stanem, nad tym czy się budzi. Lekarze coraz bardziej zwątpili
w to, że to kiedykolwiek nastąpi. Ja wierzyłem, wierzyłem, że się obudzi, że będzie cała i zdrowa,
a bynajmniej ze mną...
Kolejny tydzień mijał, trzeci. Rano przychodził lekarz, sprawdzał stan Seleny, spojrzał smutnie i wychodził.
Dzień w dzień tak samo, nic się nie zmieniało, jej stan ani nie był lepszy ani nie był gorszy. Był stabilny. Za to mój i jej rodziny coraz gorszy. Rodzice Seleny mieli coraz bardziej dość tego co tu się dzieje.
Tego samego dnia gdy siedzieliśmy w sali Seleny przyszedł lekarz poprosił jej rodziców na zewnątrz.
W tym samym momencie zadzwonił do mnie telefon. Nie byłem do końca pewien kto to, ale jakaś myśl mi podpowiadała, że znam ten numer telefonu.
Wyszedłem z sali gdzie leżała moja dziewczyna i korytarzem wyszedłem przed szpital by nie nosić echa po budynku. Pierwsze połączenie, wyszedłem na dwór drugie połączenie...
Za trzecim dopiero odebrałem.
- Halo?
Nikt się nie odezwał z drugiej strony, kompletna cisza, można było usłyszeć czyiś oddech, ale nic poza tym, żadnego słowa, cichutko. Rozłączyłem się. Telefon zadzwonił ponownie. Coraz bardziej nabuzowany odebrałem telefon.
- Halo?
- Halo?
- Kurwa. Kim jesteś?
- Justin?
- Może.
- Tu Angelica, Twoja żona.
- Była żona.
- Nie zapomnij, że mamy wspólny majątek.
- Co to zmienia?
- Na papierze nadal jestem Twoją żoną. Póki nie podzielimy naszego majątku ze związku, jesteśmy małżeństwem.
- Co to kurwa za zmiany w prawie? Śmieszni jesteście. Nie możesz tego sama załatwić?
- Rozumiesz słowa wspólne?
- Nic nas nie łączy, my nie mamy nic wspólnego.
- Papiery nas łączą. Więc jeśli jeszcze kiedykolwiek zamierzasz kogoś poślubić, musisz mi oddać trochę naszych rzeczy - powiedziała ironicznie.
- Jeszcze się zobaczy.
- W tym tygodniu.
- Chyba Cię pojebało dziewczynko.
- Nie musisz być osobiście skoro nie chcesz się ze mną widzieć.
- Wyślę prawnika. Nie dzwoń więcej, spiszę na kartce co zostaje moje.
- I jeszcze czego. Nagraj to.
- A weź spierdalaj.
Rozłączyłem się i zdenerwowany poszedłem na górę. Wszedłem do sali gdzie już ponownie siedziała mama Seleny. Jej bracia pojechali do domu, wszyscy konaliśmy z głodu i byliśmy przemęczeni.
Byłem wkurzony na cały świat.
- Co chciał lekarz pani Moreno?
- O Selenie mówił.
- Dokładniej proszę.
- Mówił o jej śpiączce.
- Wyjdzie z tego, tak? Proszę...
- Lekarz powiedział, że jutro będą starali się ją wybudzić.
- A jeśli to się nie stanie?
- Odłączą ją.
- Nie.
- Tak.
- Jak można mówić o tym tak spokojnie jak Wy wszyscy?! Ja dostaję furii.
- Wiem, że masz furiatalny charakter, ale zrozum nas.
- Nie, nie zrozumiem. To tak jakbyście pozwolili jej umrzeć.
- Przestań. Nikt nikomu nie da umrzeć.
- Wy dacie jej.
- Nie. Po prostu pomyśl racjonalnie, Ona się nie obudzi.
- Obudzi!
- Nie.
- Czy tylko ja jestem jedyną osobą w tym towarzystwie która wierzy?!
- Nie.
- Mógłbym na chwilę zostać sam na sam z Seleną? Chcę jej coś powiedzieć.
- Pewnie. Masz dzień przecież.
- To Pani pójdzie do domu, zostanę z nią, tę noc sam. Dobrze?
- Na pewno?
- Tak. Chcę tego.
- Dobrze, przyjdziemy jutro, po zabiegu.
- W porządku.
- Do widzenia.
- Do widzenia Pani.
Mama Seleny wyszła z sali, zostałem ze swoją ukochaną sam na sam. Pierwszy raz od kilku tygodni.
Usiadłem najbliżej jak mogłem Seleny. Złapałem ją za rękę, ogrzałem delikatnie ciepłem swojego ciała.
Chciało mi się płakać, jak małemu dziecku. Bałem się, że ją stracę. Bałem, że będę sam, bez miłości.
- Skarbie, proszę Cię - wymamrotałem - Obudź się, obudź, bądź ze mną.
Pociekła mi łza.
- Nie zostawiaj mnie, nie chcę tu zostać sam. Te wszystkie dni, myślałem. Wciąż za Tobą tęsknię, potrzebuję Cię tutaj ze mną. Więc proszę Cię, przyjdź tu, bądź ponownie, lub ja przyjdę do Ciebie.
Mój dom jest tylko tam gdzie Ty jesteś.
Nie wiedziałem w sumie co mogę jeszcze z siebie wydobyć, co jeszcze jej powiedzieć, czy w ogóle mnie słyszy? Nie wiedziałem sam nic co z nią jest czy jeszcze coś kiedyś z nas będzie? Co jeśli Ona się nie obudzi?
Właśnie o północy zaczęło mnie dobijać sumienie. Czułem się przygnębiony.
Jak kiedyś to mi Selena powiedziała... Jestem tylko człowiekiem, krwawię jeśli spadnę w dół.
I to właśnie chyba był mój dół.
Nie chciałem zasnąć, chciałem jej jeszcze tyle rzeczy powiedzieć. Musiałem dodać kilka spraw.
Usnąłem... Na chyba pięć godzin. Wstałem około piątej trzydzieści i spojrzałem na Selenę. Uśmiechnąłem się szeroko.
Chciałem jej jeszcze powiedzieć, co moja mama mi dopowiedziała. Mieszkałem kiedyś w tych domkach tam gdzie Selena, chyba nawet właśnie na tej samej posesji co Selena. Wcześniej stał tam mój dom, Selena mieszkała w sąsiedztwie, ale jak to dzieci, poznaliśmy się. Robiąc babki z piasku, ganiając za sobą po plaży.
Moja mama powiedziała, że zna Selenę, zawsze do niej mówiła czy może tą łopatkę. Wtedy śmiałem się tak głośno gdy mi to opowiadała. Ponoć ją biłem... Łopatką w głowę.
Nie chciałem...
Miałem jej tyle rzeczy do opowiedzenia, wiem to wszystko stało się takie zawiłe...
Siedziałem... Czekałem by się obudziła.
Minęły już dwa tygodnie, Selena się nie budziła. Siedziałem przy niej wytrwale, siniaki powoli schodziły z jej ciała.
Jej bracia i ja bacznie czuwaliśmy nad jej stanem, nad tym czy się budzi. Lekarze coraz bardziej zwątpili
w to, że to kiedykolwiek nastąpi. Ja wierzyłem, wierzyłem, że się obudzi, że będzie cała i zdrowa,
a bynajmniej ze mną...
Kolejny tydzień mijał, trzeci. Rano przychodził lekarz, sprawdzał stan Seleny, spojrzał smutnie i wychodził.
Dzień w dzień tak samo, nic się nie zmieniało, jej stan ani nie był lepszy ani nie był gorszy. Był stabilny. Za to mój i jej rodziny coraz gorszy. Rodzice Seleny mieli coraz bardziej dość tego co tu się dzieje.
Tego samego dnia gdy siedzieliśmy w sali Seleny przyszedł lekarz poprosił jej rodziców na zewnątrz.
W tym samym momencie zadzwonił do mnie telefon. Nie byłem do końca pewien kto to, ale jakaś myśl mi podpowiadała, że znam ten numer telefonu.
Wyszedłem z sali gdzie leżała moja dziewczyna i korytarzem wyszedłem przed szpital by nie nosić echa po budynku. Pierwsze połączenie, wyszedłem na dwór drugie połączenie...
Za trzecim dopiero odebrałem.
- Halo?
Nikt się nie odezwał z drugiej strony, kompletna cisza, można było usłyszeć czyiś oddech, ale nic poza tym, żadnego słowa, cichutko. Rozłączyłem się. Telefon zadzwonił ponownie. Coraz bardziej nabuzowany odebrałem telefon.
- Halo?
- Halo?
- Kurwa. Kim jesteś?
- Justin?
- Może.
- Tu Angelica, Twoja żona.
- Była żona.
- Nie zapomnij, że mamy wspólny majątek.
- Co to zmienia?
- Na papierze nadal jestem Twoją żoną. Póki nie podzielimy naszego majątku ze związku, jesteśmy małżeństwem.
- Co to kurwa za zmiany w prawie? Śmieszni jesteście. Nie możesz tego sama załatwić?
- Rozumiesz słowa wspólne?
- Nic nas nie łączy, my nie mamy nic wspólnego.
- Papiery nas łączą. Więc jeśli jeszcze kiedykolwiek zamierzasz kogoś poślubić, musisz mi oddać trochę naszych rzeczy - powiedziała ironicznie.
- Jeszcze się zobaczy.
- W tym tygodniu.
- Chyba Cię pojebało dziewczynko.
- Nie musisz być osobiście skoro nie chcesz się ze mną widzieć.
- Wyślę prawnika. Nie dzwoń więcej, spiszę na kartce co zostaje moje.
- I jeszcze czego. Nagraj to.
- A weź spierdalaj.
Rozłączyłem się i zdenerwowany poszedłem na górę. Wszedłem do sali gdzie już ponownie siedziała mama Seleny. Jej bracia pojechali do domu, wszyscy konaliśmy z głodu i byliśmy przemęczeni.
Byłem wkurzony na cały świat.
- Co chciał lekarz pani Moreno?
- O Selenie mówił.
- Dokładniej proszę.
- Mówił o jej śpiączce.
- Wyjdzie z tego, tak? Proszę...
- Lekarz powiedział, że jutro będą starali się ją wybudzić.
- A jeśli to się nie stanie?
- Odłączą ją.
- Nie.
- Tak.
- Jak można mówić o tym tak spokojnie jak Wy wszyscy?! Ja dostaję furii.
- Wiem, że masz furiatalny charakter, ale zrozum nas.
- Nie, nie zrozumiem. To tak jakbyście pozwolili jej umrzeć.
- Przestań. Nikt nikomu nie da umrzeć.
- Wy dacie jej.
- Nie. Po prostu pomyśl racjonalnie, Ona się nie obudzi.
- Obudzi!
- Nie.
- Czy tylko ja jestem jedyną osobą w tym towarzystwie która wierzy?!
- Nie.
- Mógłbym na chwilę zostać sam na sam z Seleną? Chcę jej coś powiedzieć.
- Pewnie. Masz dzień przecież.
- To Pani pójdzie do domu, zostanę z nią, tę noc sam. Dobrze?
- Na pewno?
- Tak. Chcę tego.
- Dobrze, przyjdziemy jutro, po zabiegu.
- W porządku.
- Do widzenia.
- Do widzenia Pani.
Mama Seleny wyszła z sali, zostałem ze swoją ukochaną sam na sam. Pierwszy raz od kilku tygodni.
Usiadłem najbliżej jak mogłem Seleny. Złapałem ją za rękę, ogrzałem delikatnie ciepłem swojego ciała.
Chciało mi się płakać, jak małemu dziecku. Bałem się, że ją stracę. Bałem, że będę sam, bez miłości.
- Skarbie, proszę Cię - wymamrotałem - Obudź się, obudź, bądź ze mną.
Pociekła mi łza.
- Nie zostawiaj mnie, nie chcę tu zostać sam. Te wszystkie dni, myślałem. Wciąż za Tobą tęsknię, potrzebuję Cię tutaj ze mną. Więc proszę Cię, przyjdź tu, bądź ponownie, lub ja przyjdę do Ciebie.
Mój dom jest tylko tam gdzie Ty jesteś.
Nie wiedziałem w sumie co mogę jeszcze z siebie wydobyć, co jeszcze jej powiedzieć, czy w ogóle mnie słyszy? Nie wiedziałem sam nic co z nią jest czy jeszcze coś kiedyś z nas będzie? Co jeśli Ona się nie obudzi?
Właśnie o północy zaczęło mnie dobijać sumienie. Czułem się przygnębiony.
Jak kiedyś to mi Selena powiedziała... Jestem tylko człowiekiem, krwawię jeśli spadnę w dół.
I to właśnie chyba był mój dół.
Nie chciałem zasnąć, chciałem jej jeszcze tyle rzeczy powiedzieć. Musiałem dodać kilka spraw.
Usnąłem... Na chyba pięć godzin. Wstałem około piątej trzydzieści i spojrzałem na Selenę. Uśmiechnąłem się szeroko.
Chciałem jej jeszcze powiedzieć, co moja mama mi dopowiedziała. Mieszkałem kiedyś w tych domkach tam gdzie Selena, chyba nawet właśnie na tej samej posesji co Selena. Wcześniej stał tam mój dom, Selena mieszkała w sąsiedztwie, ale jak to dzieci, poznaliśmy się. Robiąc babki z piasku, ganiając za sobą po plaży.
Moja mama powiedziała, że zna Selenę, zawsze do niej mówiła czy może tą łopatkę. Wtedy śmiałem się tak głośno gdy mi to opowiadała. Ponoć ją biłem... Łopatką w głowę.
Nie chciałem...
Miałem jej tyle rzeczy do opowiedzenia, wiem to wszystko stało się takie zawiłe...
niedziela, 27 kwietnia 2014
Rozdział 43.
JUSTIN
Dzisiejszy wieczór przed porannym wylotem do Paryża spędzałem z chłopakami. Wyszliśmy do kasyna.
Poszliśmy w męskim gronie się delikatnie zabawić. Wszyscy wzięliśmy zapas pieniędzy by mieć czym grać
i za co zagrać.
Wziąłem szybki prysznic, umyłem włosy, ubrałem się i wyszedłem z kumplami. Wyglądałem dobrze, pachniałem świetnie, szkoda, że byłem bez swojej Panny u mojego boku. Trudno darmo, nie ma jej, nie będzie. Na szczęście jutro już razem, w Paryżu.
Ponoć najromantyczniejsze miasto na świecie. Nigdy będąc tam tego nie odczułem. Najwidoczniej będąc samemu czuje się zupełnie coś innego. Coś nie do powtórzenia. Dlatego cieszyłem się, że będę miał okazję być tam z kimś kogo kocham i darzę miłością.
Weszliśmy do kasyna. Dookoła rozlegał się zapach cygar, papierosowego dymu, swąd alkoholu,
i zapach przegranych. Usiedliśmy z chłopakami do stołu i zaczęliśmy grac. Wszyscy wygraliśmy, po raz pierwszy. Wiedzieliśmy, że powinniśmy tym razem jeszcze odejść od stołu.
Wstaliśmy z wygraną dwunastu tysięcy dolarów, i poszliśmy po darmowe drinki przy barze.
Polewała je dosyć seksowna kelnerka prosto z butelki do ust. Wypiliśmy z chłopakami około trzech kolejek tak polanych drinków, po czym poprosiliśmy o całą flaszkę i sami sobie wlewaliśmy.
Już w tym momencie wiedziałem, że będę leciał skacowany do swojej ukochanej. Na szczęście nie zdradziłem jej, byłem całą noc grzeczny. Wypiłem łącznie z chłopakami około półtorej litra wódki, kilka shotów, podwójne whisky, piwo, szampana o północy na rozpoczęcie sezony pokerowego.
Przegrałem łącznie około dwunastu tysięcy, które wcześniej mogłem zabrać ze sobą do domu. Bywa, czyż nie. Wróciłem z tego co pamiętam, taksówką, z kilkoma kumplami. Zostali u mnie na noc, bali się pokazać swoim kobietom w takim stanie, nie dziwię im się. Wszyscy wyglądaliśmy jak wraki ludzi.
Zasnąłem niczym zabity we wczorajszych ubraniach, z wczorajszym zapachem, śmierdząc fajkami, cygarami, wódką, i wymiotami. Bałem się, że zaśpię na samolot do Seleny, dlatego starałem się nie usypiać. Usiadłem na łóżko, włączyłem jakiś film na laptopie. Ale moje powieki stawały się coraz cięższe, upadłem na poduszkę i usnąłem.
Sam ze swojej niemocy, od tak przysnąłem, obudził mnie dźwięk stłuczonego szkła. Wstałem totalnie
w amoku. Poszedłem na dół, skąd wydobywał się dźwięk, w kuchni dojrzałem mojego kumpla, ze zbitą szklanką na posadzce
Machnąłem ręką od niechcenia.
- Będziesz to sprzątał - powiedziałem pocierając twarz.
- Ta, kiedy?
- Kurwa nie wiem. Teraz?
- Jak się wyśpię.
- Sprzątnij teraz. Nikt nie może się pociąć.
- Nie.
- Sprzątaj kurwa.
Poszedłem na górę do łazienki i wziąłem prysznic na przebudzenie się. Na zegarku było chwilę po dziesiątej.
Jak już wspomniałem wziąłem prysznic, umyłem ciało arbuzowym żelem pod prysznic. Umyłem włosy, na nowo je wystylizowałem. Umyłem twarz, zęby. Umycie twarzy wcale mi nie pomogło, nadal wyglądałem kiepsko, ale już nie tak źle jak wcześniej.
Dokładnie równo z wybiciem na zegarku dwunastej zadzwonił do mnie telefon. Numer był zablokowany, nie wiedziałem kto to, ale odebrałem, coś tym razem mnie podkusiło. Przeważnie nie odbieram takich głuchych telefonów, nieznanych, niewidocznych, ale tym razem...
- Halo?
- Justin?
- Tak, to ja.
- Tu Nick.
- O siema. Po co dzwonisz? Za chwilę dopiero będę jechał na lotnisko.
- Przyjeżdżasz tu? - zapytał roztrzęsiony
- Tak, a co?
- Musisz być tu jak najszybciej.
- Co się stało? Potrzebujecie mnie?
- My nie. Selena prędzej.
Osłupiałem słysząc te słowa. Wiedziałem, że nic nie wyniknie z tego co mogło by wyjść na dobre.
- Co z nią?
Nick nie odpowiadał.
- Co z nią? Kurwa Nick, powiedz mi.
- Nie wiem jak to się stało. Ale Ona...
- No mów! Myślisz, że lubię takie gierki?
- Jest w szpitalu, leży nieprzytomna. I co gorsze. Lekarze nie wiedzą czy się wybudzi.
Nie wiedziałem nawet jak zareagować. Chciałem się obudzić, ale nie aż tak by musieć kosztem swojej ukochanej poczuć złość, adrenalinę.
- Będę niedługo.
Nie mogłem lecieć tym razem krajowymi liniami, czy międzynarodowymi. To nie dla mnie. Pociągnąłem za kilka sznurków znajomości. Miałem dokładnie o trzynastej samolot do Paryża.
Byłem na miejscu o czasie, leciałem. Miałem dość, cały czas zadręczałem się myślą o tym, że Ona tam była, ja nic nie mogę zrobić.
Doleciałem około dwudziestej drugiej. Nie miałem bagaży, nic, nie brałem kompletnie nic, nie miałem czasu. Jedyne co miałem ze sobą to telefon, portfel, i słuchawki. Nic więcej, nie chciałem? Nie potrzebowałem. Rzeczy materialne przestały się dla mnie liczyć.
Dojeżdżając na miejsce wybrałem numer do Nicka, dodzwoniłem się bez problemu. Odebrał, powiedział gdzie mam się kierować. Od razu wziąłem taksówkę i skierowałem do szpitala. Miałem łzy w oczach, chciało mi się płakać, rzewnymi łzami. Miałem ochotę się rozpłakać, jak małe dziecko.
Gdy tylko dojechałem na miejsce, skierowałem się do rejestracji, gdzie siedząca za biurkiem Pani miała mnie skierować do mojej dziewczyny. Niestety kobieta nie rozumiała ani słowa po angielsku. Mówiłem po francusku, ale nie tak dobrze.
Byłem w kropce nie wiedziałem jak się z nią rozmówię. Na szczęście na dół właśnie schodził Nick, który miał mnie wypatrywać. Poprowadził mnie do sali gdzie leżała Selena. Bałem się tej chwili, wiedziałem, że będzie wyglądała źle. I tak było... Gorzej niż źle.
Jej wszyscy bracia przysypiając na krzesłach czuwali nad nią i jej stanem. Wszyscy już usypiali, kołysali się na krzesłach, ze łzami w oczach, siniakami na ciele, zakrwawionymi miejscami.
Selena miała całą twarz posiniaczoną, rozciętą w kilku miejscach, jej ręce nie wyglądały wcale lepiej.
Miała kilka ran zadanych nożem, siniaki, rozcięcia. Podejrzewam, że pod kołdrą i odzieżą bym widział wiele o wiele gorsze rzeczy, niż można sobie wyobrazić.
- Możecie iść do hotelu, wyspać się - dodałem.
- Nie. Musimy zostać z nią, to nasza wina.
- Odpocznijcie, i przyjedźcie rano. Pobędę z nią. Popilnuję jej, zrobię za Was wartę.
- To nasza siostra.
- Wy mieliście ciężki dzień. Posiedzę z nią.
- Jesteś pewny?
- Absolutnie.
- Przyjedziemy z samego rana.
- Nie spieszcie się.
Bracia Seleny wstali z krzeseł, podziękowali mi, pożegnali się z Seleną i wyszli z pokoju. Usiadłem na krzesełku dostawionym przy jej krześle, złapałem ją za dłoń. Była taka zimna, posiniaczona...
Łzy poleciały mi same, automatycznie spłynęły po moich policzkach.
- Oj skarbie - powiedziałem sam do siebie - Gdybym tylko nie pozwolił Ci jechać, albo chociaż był tam. Był z Tobą, miałabyś we mnie wsparcie. A teraz? Możesz już się aniołku nie obudzić. Jak kurwa... Musisz. Ja sobie nie poradzę bez Ciebie, rozumiesz?
Położyłem głowę na materacu przy jej ciele.
- Musisz, musisz się obudzić, być ze mną, wyjść za mnie. Albo chociaż tak po prostu ze mną trwać, byle tylko byś była na tym świecie. Nawet jeśli mielibyśmy nigdy więcej już się nie kochać, nie być razem, chcę byś po prostu tutaj była. Nie chcę żyć bez Ciebie. Nic nie zmieni mojej miłości na Ciebie, jesteś jedyną, którą tak kocham, jedyną którą zwę prawdziwą miłością.
Przetarłem twarz ze zmęczenia, kontynuowałem swoją wypowiedź.
- Nic nie zmieni mojej miłości do Ciebie. Gdybym miał żyć bez Ciebie przy moim boku, dni byłyby takie puste. Noce wydawałyby się takie długie. Z Tobą wszędzie tak pięknie, być może byłem zakochany wcześniej, ale nigdy nie czułem tego tak mocno. Ty powinnaś wiedzieć jak mocno Cię kocham. Jedyną rzeczą jakiej możesz być pewna, to to, że nigdy nie będę chciał więcej jak Twojej miłości.
Siedziałem tam z nią, całą noc, cały czas patrzałem na nią, pałętałem się po sali, zerkałem znów na nią, może coś się zmieni... A co kurwa ma się w przeciągu trzech sekund zmienić.
Selena nie budziła się, nie reagowała, nic... Zero kontaktu ze światem.
Poszliśmy w męskim gronie się delikatnie zabawić. Wszyscy wzięliśmy zapas pieniędzy by mieć czym grać
i za co zagrać.
Wziąłem szybki prysznic, umyłem włosy, ubrałem się i wyszedłem z kumplami. Wyglądałem dobrze, pachniałem świetnie, szkoda, że byłem bez swojej Panny u mojego boku. Trudno darmo, nie ma jej, nie będzie. Na szczęście jutro już razem, w Paryżu.
Ponoć najromantyczniejsze miasto na świecie. Nigdy będąc tam tego nie odczułem. Najwidoczniej będąc samemu czuje się zupełnie coś innego. Coś nie do powtórzenia. Dlatego cieszyłem się, że będę miał okazję być tam z kimś kogo kocham i darzę miłością.
Weszliśmy do kasyna. Dookoła rozlegał się zapach cygar, papierosowego dymu, swąd alkoholu,
i zapach przegranych. Usiedliśmy z chłopakami do stołu i zaczęliśmy grac. Wszyscy wygraliśmy, po raz pierwszy. Wiedzieliśmy, że powinniśmy tym razem jeszcze odejść od stołu.
Wstaliśmy z wygraną dwunastu tysięcy dolarów, i poszliśmy po darmowe drinki przy barze.
Polewała je dosyć seksowna kelnerka prosto z butelki do ust. Wypiliśmy z chłopakami około trzech kolejek tak polanych drinków, po czym poprosiliśmy o całą flaszkę i sami sobie wlewaliśmy.
Już w tym momencie wiedziałem, że będę leciał skacowany do swojej ukochanej. Na szczęście nie zdradziłem jej, byłem całą noc grzeczny. Wypiłem łącznie z chłopakami około półtorej litra wódki, kilka shotów, podwójne whisky, piwo, szampana o północy na rozpoczęcie sezony pokerowego.
Przegrałem łącznie około dwunastu tysięcy, które wcześniej mogłem zabrać ze sobą do domu. Bywa, czyż nie. Wróciłem z tego co pamiętam, taksówką, z kilkoma kumplami. Zostali u mnie na noc, bali się pokazać swoim kobietom w takim stanie, nie dziwię im się. Wszyscy wyglądaliśmy jak wraki ludzi.
Zasnąłem niczym zabity we wczorajszych ubraniach, z wczorajszym zapachem, śmierdząc fajkami, cygarami, wódką, i wymiotami. Bałem się, że zaśpię na samolot do Seleny, dlatego starałem się nie usypiać. Usiadłem na łóżko, włączyłem jakiś film na laptopie. Ale moje powieki stawały się coraz cięższe, upadłem na poduszkę i usnąłem.
Sam ze swojej niemocy, od tak przysnąłem, obudził mnie dźwięk stłuczonego szkła. Wstałem totalnie
w amoku. Poszedłem na dół, skąd wydobywał się dźwięk, w kuchni dojrzałem mojego kumpla, ze zbitą szklanką na posadzce
Machnąłem ręką od niechcenia.
- Będziesz to sprzątał - powiedziałem pocierając twarz.
- Ta, kiedy?
- Kurwa nie wiem. Teraz?
- Jak się wyśpię.
- Sprzątnij teraz. Nikt nie może się pociąć.
- Nie.
- Sprzątaj kurwa.
Poszedłem na górę do łazienki i wziąłem prysznic na przebudzenie się. Na zegarku było chwilę po dziesiątej.
Jak już wspomniałem wziąłem prysznic, umyłem ciało arbuzowym żelem pod prysznic. Umyłem włosy, na nowo je wystylizowałem. Umyłem twarz, zęby. Umycie twarzy wcale mi nie pomogło, nadal wyglądałem kiepsko, ale już nie tak źle jak wcześniej.
Dokładnie równo z wybiciem na zegarku dwunastej zadzwonił do mnie telefon. Numer był zablokowany, nie wiedziałem kto to, ale odebrałem, coś tym razem mnie podkusiło. Przeważnie nie odbieram takich głuchych telefonów, nieznanych, niewidocznych, ale tym razem...
- Halo?
- Justin?
- Tak, to ja.
- Tu Nick.
- O siema. Po co dzwonisz? Za chwilę dopiero będę jechał na lotnisko.
- Przyjeżdżasz tu? - zapytał roztrzęsiony
- Tak, a co?
- Musisz być tu jak najszybciej.
- Co się stało? Potrzebujecie mnie?
- My nie. Selena prędzej.
Osłupiałem słysząc te słowa. Wiedziałem, że nic nie wyniknie z tego co mogło by wyjść na dobre.
- Co z nią?
Nick nie odpowiadał.
- Co z nią? Kurwa Nick, powiedz mi.
- Nie wiem jak to się stało. Ale Ona...
- No mów! Myślisz, że lubię takie gierki?
- Jest w szpitalu, leży nieprzytomna. I co gorsze. Lekarze nie wiedzą czy się wybudzi.
Nie wiedziałem nawet jak zareagować. Chciałem się obudzić, ale nie aż tak by musieć kosztem swojej ukochanej poczuć złość, adrenalinę.
- Będę niedługo.
Nie mogłem lecieć tym razem krajowymi liniami, czy międzynarodowymi. To nie dla mnie. Pociągnąłem za kilka sznurków znajomości. Miałem dokładnie o trzynastej samolot do Paryża.
Byłem na miejscu o czasie, leciałem. Miałem dość, cały czas zadręczałem się myślą o tym, że Ona tam była, ja nic nie mogę zrobić.
Doleciałem około dwudziestej drugiej. Nie miałem bagaży, nic, nie brałem kompletnie nic, nie miałem czasu. Jedyne co miałem ze sobą to telefon, portfel, i słuchawki. Nic więcej, nie chciałem? Nie potrzebowałem. Rzeczy materialne przestały się dla mnie liczyć.
Dojeżdżając na miejsce wybrałem numer do Nicka, dodzwoniłem się bez problemu. Odebrał, powiedział gdzie mam się kierować. Od razu wziąłem taksówkę i skierowałem do szpitala. Miałem łzy w oczach, chciało mi się płakać, rzewnymi łzami. Miałem ochotę się rozpłakać, jak małe dziecko.
Gdy tylko dojechałem na miejsce, skierowałem się do rejestracji, gdzie siedząca za biurkiem Pani miała mnie skierować do mojej dziewczyny. Niestety kobieta nie rozumiała ani słowa po angielsku. Mówiłem po francusku, ale nie tak dobrze.
Byłem w kropce nie wiedziałem jak się z nią rozmówię. Na szczęście na dół właśnie schodził Nick, który miał mnie wypatrywać. Poprowadził mnie do sali gdzie leżała Selena. Bałem się tej chwili, wiedziałem, że będzie wyglądała źle. I tak było... Gorzej niż źle.
Jej wszyscy bracia przysypiając na krzesłach czuwali nad nią i jej stanem. Wszyscy już usypiali, kołysali się na krzesłach, ze łzami w oczach, siniakami na ciele, zakrwawionymi miejscami.
Selena miała całą twarz posiniaczoną, rozciętą w kilku miejscach, jej ręce nie wyglądały wcale lepiej.
Miała kilka ran zadanych nożem, siniaki, rozcięcia. Podejrzewam, że pod kołdrą i odzieżą bym widział wiele o wiele gorsze rzeczy, niż można sobie wyobrazić.
- Możecie iść do hotelu, wyspać się - dodałem.
- Nie. Musimy zostać z nią, to nasza wina.
- Odpocznijcie, i przyjedźcie rano. Pobędę z nią. Popilnuję jej, zrobię za Was wartę.
- To nasza siostra.
- Wy mieliście ciężki dzień. Posiedzę z nią.
- Jesteś pewny?
- Absolutnie.
- Przyjedziemy z samego rana.
- Nie spieszcie się.
Bracia Seleny wstali z krzeseł, podziękowali mi, pożegnali się z Seleną i wyszli z pokoju. Usiadłem na krzesełku dostawionym przy jej krześle, złapałem ją za dłoń. Była taka zimna, posiniaczona...
Łzy poleciały mi same, automatycznie spłynęły po moich policzkach.
- Oj skarbie - powiedziałem sam do siebie - Gdybym tylko nie pozwolił Ci jechać, albo chociaż był tam. Był z Tobą, miałabyś we mnie wsparcie. A teraz? Możesz już się aniołku nie obudzić. Jak kurwa... Musisz. Ja sobie nie poradzę bez Ciebie, rozumiesz?
Położyłem głowę na materacu przy jej ciele.
- Musisz, musisz się obudzić, być ze mną, wyjść za mnie. Albo chociaż tak po prostu ze mną trwać, byle tylko byś była na tym świecie. Nawet jeśli mielibyśmy nigdy więcej już się nie kochać, nie być razem, chcę byś po prostu tutaj była. Nie chcę żyć bez Ciebie. Nic nie zmieni mojej miłości na Ciebie, jesteś jedyną, którą tak kocham, jedyną którą zwę prawdziwą miłością.
Przetarłem twarz ze zmęczenia, kontynuowałem swoją wypowiedź.
- Nic nie zmieni mojej miłości do Ciebie. Gdybym miał żyć bez Ciebie przy moim boku, dni byłyby takie puste. Noce wydawałyby się takie długie. Z Tobą wszędzie tak pięknie, być może byłem zakochany wcześniej, ale nigdy nie czułem tego tak mocno. Ty powinnaś wiedzieć jak mocno Cię kocham. Jedyną rzeczą jakiej możesz być pewna, to to, że nigdy nie będę chciał więcej jak Twojej miłości.
Siedziałem tam z nią, całą noc, cały czas patrzałem na nią, pałętałem się po sali, zerkałem znów na nią, może coś się zmieni... A co kurwa ma się w przeciągu trzech sekund zmienić.
Selena nie budziła się, nie reagowała, nic... Zero kontaktu ze światem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)