https://www.youtube.com/channel/UCXnr3zknInfEuhi2clEg5Mw Kochani kochani, kto może niech subskrybuje!
Będę niezmiernie wdzięczna!
środa, 22 października 2014
wtorek, 14 października 2014
Rozdział 46.
SELENA
Mijały kolejne tygodnie, zaczynałam czuć się coraz lepiej.
Czułam się w pełni swoich sił, zdeterminowana bardziej niż kiedykolwiek.
Wcześniej, chciałam znowu sobą być, czułam wielki strach, że mija mój najlepszy czas, bezradność znosiła mnie na drugi plan, czekanie sprawiało, że gorzkniała cała słodycz we mnie.
Było mi trudno znaleźć drogę w ciepły sen, słowa zlewały się w fałszywy ton, gdy nadwrażliwość jest jak bilet w jedną stronę stąd.
Nie było tak całkiem do końca jak chciałam. Z mamą prawie nie rozmawiałam, z Justinem, rozmawiałam dużo... Codziennie. Mieszkaliśmy razem. Z moim rodzeństwem sporadycznie, z przyjaciółmi nie tak często jakbym tego sobie życzyła.
Nie miałam teraz praktycznie na nic czasu. A to wagą wielkiego wydarzenia. Musiałam zorganizować przyjęcie zaręczynowe. Tak tak, moje i Justina, Justina i moje. Postanowiłam zaprosić wszystkich i pokazać im jaka jestem szczęśliwa. Mimo, że wszyscy myśleli, że nasz związek zakończy się dramatem.
A jednak, wciąż prowadzimy swój mały świat i wszystko póki co płynie harmonijnie. Ale wracając do dnia zaręczyn.
Mieliśmy maj, wszystko rozkwitło, kwiaty, drzewa, krzewy, cała zieleń. Justin zadzwonił do mnie z rana, nie spałam dzisiaj u niego, odwiedziłam braci, wiedziałam, że rodziców nie będzie. Dlatego zdecydowałam się iść tam. Spędziłam z nimi filmowy wieczór. Przed dzień nie miałam pojęcia co się szykuje.
Rano jednak gdy tylko wyszykowałam się po nocy w starym pokoju, założyłam na siebie żakiet, koszulkę, spodnie. Wyglądałam tak całkiem zwyczajnie. Justin zadzwonił do mnie i poprosił bym się stawiła niedaleko opuszczonych osiedli, wiedziałam gdzie to jest, byłam z nim tam kilka razy. Była tam mała restauracja. Lokal dobrze prosperował.
Zawirowania wiatru wzbijały tumany piasku, osypując blaszane ściany salonu. Lokal mimo złej pogody i umiejscowienia w gównianej okolicy, miał zawsze wielu klientów. Na ulicach i gruzach dawnego Los Angeles kwitł hazard, oraz handel narkotykami.
Co kilka metrów można było napotkać wycieńczonych, obsmarowanych swymi własnymi wymiocinami ćpunów. Widok przechadzających się wszędzie półnagich dziwek, oraz alfonsów uzbrojonych w arsenał mogący zmienić "klienta bez pieniędzy" w dymiącą papkę także nie był niczym zadziwiającym.
Raz jeden pijany facet odgryzł drugiemu nos w amoku, od tak, bez skrupułów. Innym razem jakaś banda wywlokła wędrownego handlarza z salonu. Na drugi dzień facet wisiał zmasakrowany na pobliskiej lampie, oczywiście skrojony ze wszystkiego co miał. Stare zakurzone radio stojące na ladzie dogorywało jak zawsze.
Więcej szumu niż muzyki, ale to zawsze lepsze niż same pijane wrzaski pijanej hołoty. Goście jacy znajdowali się we wnętrzu lokalu wskazywali na to iż tego dnia tez nie obejdzie się bez rzezi.
Nikt by nawet nie pomyślał, że by zobaczyć raj, trzeba przejść, przejechać, udać się przez tą dzielnicę. Justin poprosił bym udała się za tą dzielnicę, po opuszczonych budynkach, raju dziwek, narkomanów, była mała namiastka tego co zwiemy nirwaną.
Jak już wspomniałam wcześniej, przeszłam przez tą okropną dzielnicę i doszłam do swojego małego raju.
Wsiadłam do taksówki i przejechałam może trzy kilometry do wysokiego budynku, na czubku jego widziałam Justina. Jeszcze w tym momencie nie wiedziałam o co chodzi. Justin stał na budynku z megafonem i mówił do mnie.
- Skarbie mam do Ciebie ważne pytanie.
- Co?
- Mam do Ciebie ważne pytanie.
- Nie słyszę Cię za dobrze Justin.
- Zostaniesz moją żoną?
- Co?! - krzyknęłam starając się usłyszeć co do mnie mówił.
Zniknęłam mu z horyzontu i wbiegłam schodkami na sam szczyt budynku. Wybiegłam na dach, Justin stał sam z megafonem, w okół niego biała satyna, rozłożona jakby chmury przepływały przez czubek budynku.
Justin miał niedaleko siebie stolik z białymi i czerwonymi różami.
- Justin - westchnęłam i podeszłam do niego - Następnym razem jak chcesz być romantyczny i pytać o coś z samej góry budynku, pogłośnij troszkę ten megafon - przekręciłam pokrętło do zwiększania głośności.
- Nie zauważyłem.
- Domyślam się skarbie. O co pytałeś?
- Zostaniesz moją żoną?
- Tak, zostanę.
W tym samym momencie Justin wyciągnął gustowne czerwone pudełeczko, otworzył je, a w środku znajdował się diamentowy pierścionek. Moje oczy zaszkliły się a na usta cisnął się uśmiech. Szeroki, szczery uśmiech.
Justin nałożył na mój palec jubilerskie dzieło, które tak pięknie przyozdobiło moje dłonie.
Przytuliłam się do Justina a dłonie wplotłam w jego włosy.
- Dziękuję.
- Za co Ty mi dziękujesz?
- Że w końcu to zrobiłeś.
- Chciałaś tego?
- Od kiedy Cię poznałam.
- Nie naciskałaś, czas by to docenić - maleńka - dodał.
- Dziękuję.
I tak jesteśmy tu, mamy czerwiec. Mój ulubiony miesiąc w roku, pierw czerwiec, później grudzień.
Jesteśmy w Los Angeles - mieście aniołów. Tak powiadają.
A co mijam ja? Codziennie te same zapatrzone w siebie osoby.
Przyjemnie jest być w takim mieście zaręczoną i szczęśliwą, że wszystko się dobrze układa. Moje życie zmieniło się diametralnie, nigdy nie sądziłam, że tyle przeżyje mając zaledwie naście lat.
Ale wiedziałam, że chcę z Justinem spędzić to życie, które los dało nam na chwilę, zanim noc ostatnia by minęła. Dobrze, że jest, każdego dnia, łatwiej powietrze dzielić na dwa. Dobrze, że jest kim tym sama bym chciała być, nic więcej nie chce, wystarczy mi to, że jest.
Tylko z nim chcę przeżyć ten czas. Nigdzie się nie spieszymy, czas tylko się spieszy, na pewno jeszcze dopadnie nas. Justin wypełnia moją przestrzeń, dziękuję mu za to, dobrze, że jest. Wystarczy być?
W życiu przychodzi taki moment, że drugi człowiek staje się dla nas wszystkim. Podążam za nim jak fala za falą. I jesteśmy tutaj, w pięknej restauracji. Idealne miejsce, niczym pałac dla księżniczki.
Schody wykute w marmurze, złote żyrandole, czerwone dywany, klasa sama w sobie. Biel - czerwień - czerń - złoto. To wszystko ze sobą idealnie zgrywało. Byłam zakochana w tym miejscu, tak bajkowo.
Od zawsze ciekawiło mnie jak to jest budzić się w takim pałacu..
Każda dziewczyna przewiduje swój dzień ślubu tak samo jak dzień oświadczyn. Każda dziewczyna wyobraża sobie swój własny bajkowy ślub z dużą ilością kwiatów, ekstrawaganckimi dodatkami weselnymi i perfekcyjnym ciastem z najlepszej cukierni w mieście.
Stanęłam jak wryta w wejściu do budynku, sam widok mnie zaszokował. Justin trzymał mnie pod rękę. Rozejrzałam się dookoła. Cudo, moja jedyna myśl. To krążyło mi po głowie, idealne miejsce, pięknie ozdobione, mnóstwo kwiatów przy wejściu, niczym dla pary królewskiej. A przecież jest zupełnie inaczej.
Miałam na sobie sukienkę. Czarną podkreślającą krągłości ku górze, z odkrytymi plecami, i rozkloszowanym spodem.
Justin wyglądał lepiej niż dobrze. Granatowy garnitur, biała koszula, odkryte ręce by było widać jego tatuaże, złoty zegarek. Ideał.
Nie było na sali nikogo kto by wyglądał lepiej od niego, prawdę mówiąc.
Miałam ochotę zrobić mu to... Teraz. Jego zapach, uśmiech, i oddanie. Pokazuje, że jestem tylko jego. W każdym geście wiem, że czuje to samo, w każdym jego dotyku, w każdym oddechu, we wszystkim. Po prostu wiem.
Weszliśmy na podest dziękując wszystkim za przybycie, ludzie cieszyli się wraz z nami, uśmiechnięci od ucha do ucha. My nie mogliśmy zachować się inaczej, w sumie nie było innej opcji. Gdy się widzi tyle uśmiechniętych ludzi.
Justin wygłosił bardzo długą mowę o tym co się działo przez okres naszego związku. Opowiedział wiele wzruszających historii, które nawet mi zapierały dech w piersiach. Opowiedział wiele o tym jak był młodszy, czego doświadczał, zaskakujące było to, że tak łatwo się otwierał w gronie najbliższych, a przy mnie był czasami niczym zamknięta księga.
Impreza trwała w najlepsze, wszyscy składali nam życzenia. Cieszyli się z nami taką doniosłą chwilą. Ja zaś cieszyłam się, że mam przy sobie najlepszego faceta na ziemi. Kochanego, troskliwego, mimo, że los nie zawsze nam sprzyjał to umieliśmy się odnaleźć.
Stałam sobie na takim balkonie, oglądałam wszystkich ludzi z góry trzymając lampkę szampana w dłoni. Zastanawiałam się czy to wszystko ma sens. Miałam jakieś dziwne uczucie, że coś może nie iść po mojej myśli.
Do czasu aż poczułam ciepłe męskie dłonie na swoich łokciach. Znajomy zapach uderzył moje nozdrza rozkoszą. Odwróciłam się do niego w milczeniu.
- Przysięgam na księżyc i na gwiazdy na niebie, przysięgam, będę jak cień który jest obok Ciebie. Widzę pytania w Twoich oczach, wiem co się dzieje w Twojej głowie, ale możesz być pewna mnie, ja znam swoje serce. Będę stał obok Ciebie przez te lata a Ty będziesz mogła tylko płakać ze szczęścia. I choć popełniam błędy to nigdy nie złamię Ci serca.
- Na prawdę?
- Dam Ci wszystko co będę mógł, zbuduje Twoje sny swoimi rękoma. Kiedy po prostu jesteśmy razem, nie musisz o nic pytać, bo mi wciąż zależy - rozejrzał się nerwowo - Choć czas płynie moje uczucie się nie zmieni. Oh przysięgam.
I wtedy zaczęło się najgorsze.
- Zróbmy to razem - dodał.
- Justin co się dzieje?
W tym momencie do budynku wkroczyło pełno mężczyzn w garniturach, grożąc, że nas znajdą.
- Justin!
- Musimy uciekać.
- A co z nimi? Co z gośćmi? Z naszym ślubem?
- Wszystko będzie dobrze, proszę Cię nie opieraj się! Chodź. I zedrzyj tą suknię, za długa na ucieczkę. Proszę Cię - łkał.
Kucnęłam, Chwyciłam brzeg sukienki urywając spód i czyniąc ją krótszą, bardziej komfortową.
Wybiegłam z Justinem z budynku. Biegliśmy schodkami prowadzącymi w dół. Unikaliśmy wszystkich tych mężczyzn, a jakiegokolwiek Justin spotkał, równał go z ziemią.
Stanęliśmy przed budynkiem, gdzie czekał na nas duży SUV. Przed wejściem do niego spojrzałam na Justina.
- A co z nami? Jak nic z tego to ja nie jadę.
- Obiecałem Ci szczęście.
- I co z tego?
- Będzie dobrze - spojrzał mi w oczy, musnął moje wargi - Przysięgam.
Wsiadłam z nim do suva trzymając za rękę. Niebawem pędziliśmy... W niepewne.
- Chcę tego szczęścia, ale nie w taki sposób. Tam jest cała nasza rodzina.
- Skarbie, Oni są bezpieczni, dopóki nas tam nie ma.
- Mam się pożegnać ze wszystkimi? Dla ich dobra?
Justin westchnął... Nic więcej już mi nie powiedział. Jego wzrok mówił wszystko.
KONIEC.
ODWIEDZAJCIE : KLIK http://winterdreammylife.blogspot.com/
Mijały kolejne tygodnie, zaczynałam czuć się coraz lepiej.
Czułam się w pełni swoich sił, zdeterminowana bardziej niż kiedykolwiek.
Wcześniej, chciałam znowu sobą być, czułam wielki strach, że mija mój najlepszy czas, bezradność znosiła mnie na drugi plan, czekanie sprawiało, że gorzkniała cała słodycz we mnie.
Było mi trudno znaleźć drogę w ciepły sen, słowa zlewały się w fałszywy ton, gdy nadwrażliwość jest jak bilet w jedną stronę stąd.
Nie było tak całkiem do końca jak chciałam. Z mamą prawie nie rozmawiałam, z Justinem, rozmawiałam dużo... Codziennie. Mieszkaliśmy razem. Z moim rodzeństwem sporadycznie, z przyjaciółmi nie tak często jakbym tego sobie życzyła.
Nie miałam teraz praktycznie na nic czasu. A to wagą wielkiego wydarzenia. Musiałam zorganizować przyjęcie zaręczynowe. Tak tak, moje i Justina, Justina i moje. Postanowiłam zaprosić wszystkich i pokazać im jaka jestem szczęśliwa. Mimo, że wszyscy myśleli, że nasz związek zakończy się dramatem.
A jednak, wciąż prowadzimy swój mały świat i wszystko póki co płynie harmonijnie. Ale wracając do dnia zaręczyn.
Mieliśmy maj, wszystko rozkwitło, kwiaty, drzewa, krzewy, cała zieleń. Justin zadzwonił do mnie z rana, nie spałam dzisiaj u niego, odwiedziłam braci, wiedziałam, że rodziców nie będzie. Dlatego zdecydowałam się iść tam. Spędziłam z nimi filmowy wieczór. Przed dzień nie miałam pojęcia co się szykuje.
Rano jednak gdy tylko wyszykowałam się po nocy w starym pokoju, założyłam na siebie żakiet, koszulkę, spodnie. Wyglądałam tak całkiem zwyczajnie. Justin zadzwonił do mnie i poprosił bym się stawiła niedaleko opuszczonych osiedli, wiedziałam gdzie to jest, byłam z nim tam kilka razy. Była tam mała restauracja. Lokal dobrze prosperował.
Zawirowania wiatru wzbijały tumany piasku, osypując blaszane ściany salonu. Lokal mimo złej pogody i umiejscowienia w gównianej okolicy, miał zawsze wielu klientów. Na ulicach i gruzach dawnego Los Angeles kwitł hazard, oraz handel narkotykami.
Co kilka metrów można było napotkać wycieńczonych, obsmarowanych swymi własnymi wymiocinami ćpunów. Widok przechadzających się wszędzie półnagich dziwek, oraz alfonsów uzbrojonych w arsenał mogący zmienić "klienta bez pieniędzy" w dymiącą papkę także nie był niczym zadziwiającym.
Raz jeden pijany facet odgryzł drugiemu nos w amoku, od tak, bez skrupułów. Innym razem jakaś banda wywlokła wędrownego handlarza z salonu. Na drugi dzień facet wisiał zmasakrowany na pobliskiej lampie, oczywiście skrojony ze wszystkiego co miał. Stare zakurzone radio stojące na ladzie dogorywało jak zawsze.
Więcej szumu niż muzyki, ale to zawsze lepsze niż same pijane wrzaski pijanej hołoty. Goście jacy znajdowali się we wnętrzu lokalu wskazywali na to iż tego dnia tez nie obejdzie się bez rzezi.
Nikt by nawet nie pomyślał, że by zobaczyć raj, trzeba przejść, przejechać, udać się przez tą dzielnicę. Justin poprosił bym udała się za tą dzielnicę, po opuszczonych budynkach, raju dziwek, narkomanów, była mała namiastka tego co zwiemy nirwaną.
Jak już wspomniałam wcześniej, przeszłam przez tą okropną dzielnicę i doszłam do swojego małego raju.
Wsiadłam do taksówki i przejechałam może trzy kilometry do wysokiego budynku, na czubku jego widziałam Justina. Jeszcze w tym momencie nie wiedziałam o co chodzi. Justin stał na budynku z megafonem i mówił do mnie.
- Skarbie mam do Ciebie ważne pytanie.
- Co?
- Mam do Ciebie ważne pytanie.
- Nie słyszę Cię za dobrze Justin.
- Zostaniesz moją żoną?
- Co?! - krzyknęłam starając się usłyszeć co do mnie mówił.
Zniknęłam mu z horyzontu i wbiegłam schodkami na sam szczyt budynku. Wybiegłam na dach, Justin stał sam z megafonem, w okół niego biała satyna, rozłożona jakby chmury przepływały przez czubek budynku.
Justin miał niedaleko siebie stolik z białymi i czerwonymi różami.
- Justin - westchnęłam i podeszłam do niego - Następnym razem jak chcesz być romantyczny i pytać o coś z samej góry budynku, pogłośnij troszkę ten megafon - przekręciłam pokrętło do zwiększania głośności.
- Nie zauważyłem.
- Domyślam się skarbie. O co pytałeś?
- Zostaniesz moją żoną?
- Tak, zostanę.
W tym samym momencie Justin wyciągnął gustowne czerwone pudełeczko, otworzył je, a w środku znajdował się diamentowy pierścionek. Moje oczy zaszkliły się a na usta cisnął się uśmiech. Szeroki, szczery uśmiech.
Justin nałożył na mój palec jubilerskie dzieło, które tak pięknie przyozdobiło moje dłonie.
Przytuliłam się do Justina a dłonie wplotłam w jego włosy.
- Dziękuję.
- Za co Ty mi dziękujesz?
- Że w końcu to zrobiłeś.
- Chciałaś tego?
- Od kiedy Cię poznałam.
- Nie naciskałaś, czas by to docenić - maleńka - dodał.
- Dziękuję.
I tak jesteśmy tu, mamy czerwiec. Mój ulubiony miesiąc w roku, pierw czerwiec, później grudzień.
Jesteśmy w Los Angeles - mieście aniołów. Tak powiadają.
A co mijam ja? Codziennie te same zapatrzone w siebie osoby.
Przyjemnie jest być w takim mieście zaręczoną i szczęśliwą, że wszystko się dobrze układa. Moje życie zmieniło się diametralnie, nigdy nie sądziłam, że tyle przeżyje mając zaledwie naście lat.
Ale wiedziałam, że chcę z Justinem spędzić to życie, które los dało nam na chwilę, zanim noc ostatnia by minęła. Dobrze, że jest, każdego dnia, łatwiej powietrze dzielić na dwa. Dobrze, że jest kim tym sama bym chciała być, nic więcej nie chce, wystarczy mi to, że jest.
Tylko z nim chcę przeżyć ten czas. Nigdzie się nie spieszymy, czas tylko się spieszy, na pewno jeszcze dopadnie nas. Justin wypełnia moją przestrzeń, dziękuję mu za to, dobrze, że jest. Wystarczy być?
W życiu przychodzi taki moment, że drugi człowiek staje się dla nas wszystkim. Podążam za nim jak fala za falą. I jesteśmy tutaj, w pięknej restauracji. Idealne miejsce, niczym pałac dla księżniczki.
Schody wykute w marmurze, złote żyrandole, czerwone dywany, klasa sama w sobie. Biel - czerwień - czerń - złoto. To wszystko ze sobą idealnie zgrywało. Byłam zakochana w tym miejscu, tak bajkowo.
Od zawsze ciekawiło mnie jak to jest budzić się w takim pałacu..
Każda dziewczyna przewiduje swój dzień ślubu tak samo jak dzień oświadczyn. Każda dziewczyna wyobraża sobie swój własny bajkowy ślub z dużą ilością kwiatów, ekstrawaganckimi dodatkami weselnymi i perfekcyjnym ciastem z najlepszej cukierni w mieście.
Stanęłam jak wryta w wejściu do budynku, sam widok mnie zaszokował. Justin trzymał mnie pod rękę. Rozejrzałam się dookoła. Cudo, moja jedyna myśl. To krążyło mi po głowie, idealne miejsce, pięknie ozdobione, mnóstwo kwiatów przy wejściu, niczym dla pary królewskiej. A przecież jest zupełnie inaczej.
Miałam na sobie sukienkę. Czarną podkreślającą krągłości ku górze, z odkrytymi plecami, i rozkloszowanym spodem.
Justin wyglądał lepiej niż dobrze. Granatowy garnitur, biała koszula, odkryte ręce by było widać jego tatuaże, złoty zegarek. Ideał.
Nie było na sali nikogo kto by wyglądał lepiej od niego, prawdę mówiąc.
Miałam ochotę zrobić mu to... Teraz. Jego zapach, uśmiech, i oddanie. Pokazuje, że jestem tylko jego. W każdym geście wiem, że czuje to samo, w każdym jego dotyku, w każdym oddechu, we wszystkim. Po prostu wiem.
Weszliśmy na podest dziękując wszystkim za przybycie, ludzie cieszyli się wraz z nami, uśmiechnięci od ucha do ucha. My nie mogliśmy zachować się inaczej, w sumie nie było innej opcji. Gdy się widzi tyle uśmiechniętych ludzi.
Justin wygłosił bardzo długą mowę o tym co się działo przez okres naszego związku. Opowiedział wiele wzruszających historii, które nawet mi zapierały dech w piersiach. Opowiedział wiele o tym jak był młodszy, czego doświadczał, zaskakujące było to, że tak łatwo się otwierał w gronie najbliższych, a przy mnie był czasami niczym zamknięta księga.
Impreza trwała w najlepsze, wszyscy składali nam życzenia. Cieszyli się z nami taką doniosłą chwilą. Ja zaś cieszyłam się, że mam przy sobie najlepszego faceta na ziemi. Kochanego, troskliwego, mimo, że los nie zawsze nam sprzyjał to umieliśmy się odnaleźć.
Stałam sobie na takim balkonie, oglądałam wszystkich ludzi z góry trzymając lampkę szampana w dłoni. Zastanawiałam się czy to wszystko ma sens. Miałam jakieś dziwne uczucie, że coś może nie iść po mojej myśli.
Do czasu aż poczułam ciepłe męskie dłonie na swoich łokciach. Znajomy zapach uderzył moje nozdrza rozkoszą. Odwróciłam się do niego w milczeniu.
- Przysięgam na księżyc i na gwiazdy na niebie, przysięgam, będę jak cień który jest obok Ciebie. Widzę pytania w Twoich oczach, wiem co się dzieje w Twojej głowie, ale możesz być pewna mnie, ja znam swoje serce. Będę stał obok Ciebie przez te lata a Ty będziesz mogła tylko płakać ze szczęścia. I choć popełniam błędy to nigdy nie złamię Ci serca.
- Na prawdę?
- Dam Ci wszystko co będę mógł, zbuduje Twoje sny swoimi rękoma. Kiedy po prostu jesteśmy razem, nie musisz o nic pytać, bo mi wciąż zależy - rozejrzał się nerwowo - Choć czas płynie moje uczucie się nie zmieni. Oh przysięgam.
I wtedy zaczęło się najgorsze.
- Zróbmy to razem - dodał.
- Justin co się dzieje?
W tym momencie do budynku wkroczyło pełno mężczyzn w garniturach, grożąc, że nas znajdą.
- Justin!
- Musimy uciekać.
- A co z nimi? Co z gośćmi? Z naszym ślubem?
- Wszystko będzie dobrze, proszę Cię nie opieraj się! Chodź. I zedrzyj tą suknię, za długa na ucieczkę. Proszę Cię - łkał.
Kucnęłam, Chwyciłam brzeg sukienki urywając spód i czyniąc ją krótszą, bardziej komfortową.
Wybiegłam z Justinem z budynku. Biegliśmy schodkami prowadzącymi w dół. Unikaliśmy wszystkich tych mężczyzn, a jakiegokolwiek Justin spotkał, równał go z ziemią.
Stanęliśmy przed budynkiem, gdzie czekał na nas duży SUV. Przed wejściem do niego spojrzałam na Justina.
- A co z nami? Jak nic z tego to ja nie jadę.
- Obiecałem Ci szczęście.
- I co z tego?
- Będzie dobrze - spojrzał mi w oczy, musnął moje wargi - Przysięgam.
Wsiadłam z nim do suva trzymając za rękę. Niebawem pędziliśmy... W niepewne.
- Chcę tego szczęścia, ale nie w taki sposób. Tam jest cała nasza rodzina.
- Skarbie, Oni są bezpieczni, dopóki nas tam nie ma.
- Mam się pożegnać ze wszystkimi? Dla ich dobra?
Justin westchnął... Nic więcej już mi nie powiedział. Jego wzrok mówił wszystko.
KONIEC.
ODWIEDZAJCIE : KLIK http://winterdreammylife.blogspot.com/
czwartek, 9 października 2014
#INFO
KOCHANI BYŁABYM WDZIĘCZNA JEŚLI BYŚCIE MNIE ODWIEDZALI - http://winterdreammylife.blogspot.com/ - ZAPRASZAM <3
wtorek, 6 maja 2014
Rozdział 45.
SELENA
Ostatnia rzecz to stalowa rura w którą uderzyłam wybiegając na taras, do mojego brata.
Nic więcej, nie pamiętam co się później działo. Nie wiem ile przespałam, słyszałam tylko szum... Nie mogłam się obudzić choćbym bardzo chciała.
Szum morza, ciche głosy, szlochanie nade mną. Mój słuch jedyne co to wyostrzył się przez ostatnie chwile. Słyszałam rozmowę mamy z Justinem, i słowa Justina do mnie. Szlochał jak małe dziecko, czułam jego uścisk na dłoni.
Justin wylał na mnie kubeł swoich wszystkich zbieranych dotąd uczuć, potrzeb, ciepłych słów.
Ponoć w związku gdy mężczyzna staje się miękki kobieta musi zacząć okazywać serce, więc był czas na poprawę.
Obudziłam się... Przecież na całym świecie ludzie chcą być kochani, a ja miałam wszystko pod nosem, kochającego faceta, który cierpiał w tych wszystkich słowach. Wiedziałam, że dla mnie działanie z braćmi przestało istnieć... Do pewnego czasu.
Przebudziłam się i spojrzałam na Justina, pierw był smutny, ale gdy tylko zobaczył, że powoli otwieram oczy, na jego ustach wymalował się ogromny uśmiech. Ukazały się jego białe perły.
Jeszcze nie byłam w stanie nic sama zrobić, nie miałam jak.
Leżałam prawie, że przykuta do tego łóżka szpitalnego. Justin nałożył na siebie w końcu uśmiech zaś ja... Ja nie byłam w stanie nic sama teraz zrobić. Było wcześnie rano, miałam tak sucho w gardle, nie dałam rady wykrztusić z siebie słowa.
- Ju...
- Ćśś skarbie. Cichutko - pociekła mu łza - Jak ja się cholernie cieszę, że jesteś.
- Jus..
- Kochanie, cicho.
JUSTIN
Wtedy czułem, że odzyskałem wszystko. Wiedziałem, że czeka nas sporo pracy, nad związkiem, zdrowiem, rodziną. Nad wszystkim co nas otaczało. Bałem się o nią, każdej nocy gdy ponownie zasypialiśmy, bałem się, że znów się nie obudzi. Ale cały czas w strachu żyć nie mogę...
Selena znów kipiała pewnością siebie. I gdy tylko wychodziliśmy tydzień później ze szpitala, miała już odwagę powiedzieć mamie co leży jej na sercu.
Swoją drogą, mama nie przejęła się zbytnio losem swojej córki...
- Mamo. Możemy porozmawiać?
- Oczywiście kochanie, o czym?
- Wiem co chciałaś zrobić. Nawet się nie starałaś.
- O co chodzi córciu?
- Nawet nie wyjeżdżaj mi z tym córciu. Nie starałaś się zawalczyć o mnie.
- O co chodzi?
- Mamo, ja tam mogłam umrzeć, a Ty pozwoliłabyś mi na to. Słyszałam wszystko.
- To nie tak Selena.
- To jak?
Mama nie odpowiedziała. Kręciła się w okół poprawnych odpowiedzi, nie mogąc znaleźć odpowiedniej do tej sytuacji.
- Po prostu nie tak jak myślisz. Lekarze nie dawali Ci szans przeżycia. Straciłam wiarę.
- Wiesz co... Pomimo wszystko, cokolwiek by nie mówili, cokolwiek by robili, powinnaś wierzyć, że tu będę. Że nie poddam się, że wrócę. A Ty od tak dałabyś mi zginąć. Nie sądziłam, że jesteś taka zimna.
- Selena.
- Będę kontynuować, jako po prostu ktoś inny, kto chce być jedyną z nim, dla niego - wskazała na mnie.
- Co to oznacza?
- Nie wrócę do domu. Dwa dni temu, gdy Ciebie - zaznaczyła - nadal nie było, zgadałam się z Justinem, tak o wspólnym mieszkaniu. Nie możemy wiecznie być oddzielnie.
- Przecież Wy się nawet nie rozstawaliście, mieszkając osobno.
- Trudno. Teraz zamieszkamy u Justina, razem. Na dobre i złe. Będę bezpieczniejsza, i na pewno będzie się troszczył o mnie bardziej niż Ty.
- Kochanie - dodała.
- Nie, wybaczam Ci, za to wszystko, ale nie wracam do domu. Wracam do Los Angeles z Justinem.
Selena wsiadła szybko do taksówki, nie dając dojść do słowa swojej mamie. Wzruszyłem ramionami, nie miałem co zrobić, nie wiedziałem nawet co mógłbym.
Niczego Selenie nie będzie żal. No trudno. Nie wracaliśmy już do hotelu. Pojechaliśmy prosto na lotnisko.
Wsiedliśmy do samolotu którym przyleciałem tutaj wcześniej. Mama Seleny pewnie była przybita, zaś ja?
Cieszyłem się, że mam ją już przy sobie, na zawsze.
Wróciliśmy, po kilkunastu godzinach lotu do domu. Do domu który będziemy tworzyć teraz razem, Selena
i ja....
- Jak się czujesz? - dopytałem
- Jesteś po prostu innym facetem.
- Oślepiony Twym uśmiechem - dodałem.
- Zupełnie inny.
- Nie potrafiłem znieść myśli, że możemy być osobno.
- Osobno?
- Tak. Pozwól mi spać w swoich ramionach, pozwól mi oddychać tym czystym jasnym światłem otaczającym Ciebie. Wiem nie jestem bystry, ale ciągle staram się. Pozwól mi być Twym strażnikiem, chroniącym Ciebie, mojego anioła, przed ciemnością.
- Justin, czy to jeszcze Ty?
- Nie będę udawać, myśl o mnie co jakiś czas po prostu.
- Skarbie,w każdej sekundzie.
Tego samego dnia, gdy wyszedłem spod prysznica, Selena czytała w łóżku książkę. Nie była jeszcze całkowicie w pełni swoich sił. Usiadłem koło niej na łóżku jeszcze wycierając się ręcznikiem.
- Nie zdążyłeś się ubrać?
- Zapomniałem bokserek.
- Wiesz, że nic z tego?
- Nic z czego?
- Tego - poruszyła zabawnie brwiami.
- Nie ma mowy, nic nie zrobimy kochanie.
- Bądźmy grzeczni, dzisiaj.
- Dzisiaj - zaśmiałem się - Dzisiaj mogę.
- To nie będzie prędko, mam nadzieję, że nie zawiodę?
- No co Ty. Związek to nie tylko seks.
- Uff - odetchnęła.
- A teraz mi powiedz.
- Co takiego?
- Jak to się stało, że wylądowałaś w szpitalu.
- Gdybym tylko ja to wiedziała.
- Uderzyłaś w coś? Ktoś Cię pobił?
- Być może i jedno i drugie. Nie wiem.
- Nic?
- Kompletnie nic sobie nie przypominam. Tamten dzień...
- Cokolwiek wiesz, pamiętasz?
- Pamiętam wszystko do momentu basenu.
- Jakiego basenu?
- Byłam z braćmi, wszyscy się rozbiegliśmy by móc zlikwidować tych których trzeba. No i tak się starałam zrobić i ja. Zaciągnęłam jednego z nich na dół do piwnicy, gdzie był basen. Wlecieliśmy do niego, poszedł strzał, rozlała się krew. Wyszłam z basenu, pobiegłam. I to wszystko.
- Ktoś Cię pewnie uderzył, albo i z Twoim fartem sama sobie coś zrobiłaś.
- Nie wiem, chciałabym sobie cokolwiek przypomnieć, ale nie mam jak.
- Oj skarbie. Nie jesteś stereotypowa.
- Co masz na myśli?
- Zawsze robisz wszystko po swojemu, pieprzysz opinie innych.
- Gdybym miała się tym przejmować, już dawno by mnie tu nie było.
______________________________________________________________
46 POJAWI SIĘ NIECO PÓŹNIEJ - NA PEWNO NIE W CZWARTEK.
Wybaczcie, że ten dodałam z opóźnieniem, ale mam mało czasu na internet - swoje życie. Także do napisania :D
Ostatnia rzecz to stalowa rura w którą uderzyłam wybiegając na taras, do mojego brata.
Nic więcej, nie pamiętam co się później działo. Nie wiem ile przespałam, słyszałam tylko szum... Nie mogłam się obudzić choćbym bardzo chciała.
Szum morza, ciche głosy, szlochanie nade mną. Mój słuch jedyne co to wyostrzył się przez ostatnie chwile. Słyszałam rozmowę mamy z Justinem, i słowa Justina do mnie. Szlochał jak małe dziecko, czułam jego uścisk na dłoni.
Justin wylał na mnie kubeł swoich wszystkich zbieranych dotąd uczuć, potrzeb, ciepłych słów.
Ponoć w związku gdy mężczyzna staje się miękki kobieta musi zacząć okazywać serce, więc był czas na poprawę.
Obudziłam się... Przecież na całym świecie ludzie chcą być kochani, a ja miałam wszystko pod nosem, kochającego faceta, który cierpiał w tych wszystkich słowach. Wiedziałam, że dla mnie działanie z braćmi przestało istnieć... Do pewnego czasu.
Przebudziłam się i spojrzałam na Justina, pierw był smutny, ale gdy tylko zobaczył, że powoli otwieram oczy, na jego ustach wymalował się ogromny uśmiech. Ukazały się jego białe perły.
Jeszcze nie byłam w stanie nic sama zrobić, nie miałam jak.
Leżałam prawie, że przykuta do tego łóżka szpitalnego. Justin nałożył na siebie w końcu uśmiech zaś ja... Ja nie byłam w stanie nic sama teraz zrobić. Było wcześnie rano, miałam tak sucho w gardle, nie dałam rady wykrztusić z siebie słowa.
- Ju...
- Ćśś skarbie. Cichutko - pociekła mu łza - Jak ja się cholernie cieszę, że jesteś.
- Jus..
- Kochanie, cicho.
JUSTIN
Wtedy czułem, że odzyskałem wszystko. Wiedziałem, że czeka nas sporo pracy, nad związkiem, zdrowiem, rodziną. Nad wszystkim co nas otaczało. Bałem się o nią, każdej nocy gdy ponownie zasypialiśmy, bałem się, że znów się nie obudzi. Ale cały czas w strachu żyć nie mogę...
Selena znów kipiała pewnością siebie. I gdy tylko wychodziliśmy tydzień później ze szpitala, miała już odwagę powiedzieć mamie co leży jej na sercu.
Swoją drogą, mama nie przejęła się zbytnio losem swojej córki...
- Mamo. Możemy porozmawiać?
- Oczywiście kochanie, o czym?
- Wiem co chciałaś zrobić. Nawet się nie starałaś.
- O co chodzi córciu?
- Nawet nie wyjeżdżaj mi z tym córciu. Nie starałaś się zawalczyć o mnie.
- O co chodzi?
- Mamo, ja tam mogłam umrzeć, a Ty pozwoliłabyś mi na to. Słyszałam wszystko.
- To nie tak Selena.
- To jak?
Mama nie odpowiedziała. Kręciła się w okół poprawnych odpowiedzi, nie mogąc znaleźć odpowiedniej do tej sytuacji.
- Po prostu nie tak jak myślisz. Lekarze nie dawali Ci szans przeżycia. Straciłam wiarę.
- Wiesz co... Pomimo wszystko, cokolwiek by nie mówili, cokolwiek by robili, powinnaś wierzyć, że tu będę. Że nie poddam się, że wrócę. A Ty od tak dałabyś mi zginąć. Nie sądziłam, że jesteś taka zimna.
- Selena.
- Będę kontynuować, jako po prostu ktoś inny, kto chce być jedyną z nim, dla niego - wskazała na mnie.
- Co to oznacza?
- Nie wrócę do domu. Dwa dni temu, gdy Ciebie - zaznaczyła - nadal nie było, zgadałam się z Justinem, tak o wspólnym mieszkaniu. Nie możemy wiecznie być oddzielnie.
- Przecież Wy się nawet nie rozstawaliście, mieszkając osobno.
- Trudno. Teraz zamieszkamy u Justina, razem. Na dobre i złe. Będę bezpieczniejsza, i na pewno będzie się troszczył o mnie bardziej niż Ty.
- Kochanie - dodała.
- Nie, wybaczam Ci, za to wszystko, ale nie wracam do domu. Wracam do Los Angeles z Justinem.
Selena wsiadła szybko do taksówki, nie dając dojść do słowa swojej mamie. Wzruszyłem ramionami, nie miałem co zrobić, nie wiedziałem nawet co mógłbym.
Niczego Selenie nie będzie żal. No trudno. Nie wracaliśmy już do hotelu. Pojechaliśmy prosto na lotnisko.
Wsiedliśmy do samolotu którym przyleciałem tutaj wcześniej. Mama Seleny pewnie była przybita, zaś ja?
Cieszyłem się, że mam ją już przy sobie, na zawsze.
Wróciliśmy, po kilkunastu godzinach lotu do domu. Do domu który będziemy tworzyć teraz razem, Selena
i ja....
- Jak się czujesz? - dopytałem
- Jesteś po prostu innym facetem.
- Oślepiony Twym uśmiechem - dodałem.
- Zupełnie inny.
- Nie potrafiłem znieść myśli, że możemy być osobno.
- Osobno?
- Tak. Pozwól mi spać w swoich ramionach, pozwól mi oddychać tym czystym jasnym światłem otaczającym Ciebie. Wiem nie jestem bystry, ale ciągle staram się. Pozwól mi być Twym strażnikiem, chroniącym Ciebie, mojego anioła, przed ciemnością.
- Justin, czy to jeszcze Ty?
- Nie będę udawać, myśl o mnie co jakiś czas po prostu.
- Skarbie,w każdej sekundzie.
Tego samego dnia, gdy wyszedłem spod prysznica, Selena czytała w łóżku książkę. Nie była jeszcze całkowicie w pełni swoich sił. Usiadłem koło niej na łóżku jeszcze wycierając się ręcznikiem.
- Nie zdążyłeś się ubrać?
- Zapomniałem bokserek.
- Wiesz, że nic z tego?
- Nic z czego?
- Tego - poruszyła zabawnie brwiami.
- Nie ma mowy, nic nie zrobimy kochanie.
- Bądźmy grzeczni, dzisiaj.
- Dzisiaj - zaśmiałem się - Dzisiaj mogę.
- To nie będzie prędko, mam nadzieję, że nie zawiodę?
- No co Ty. Związek to nie tylko seks.
- Uff - odetchnęła.
- A teraz mi powiedz.
- Co takiego?
- Jak to się stało, że wylądowałaś w szpitalu.
- Gdybym tylko ja to wiedziała.
- Uderzyłaś w coś? Ktoś Cię pobił?
- Być może i jedno i drugie. Nie wiem.
- Nic?
- Kompletnie nic sobie nie przypominam. Tamten dzień...
- Cokolwiek wiesz, pamiętasz?
- Pamiętam wszystko do momentu basenu.
- Jakiego basenu?
- Byłam z braćmi, wszyscy się rozbiegliśmy by móc zlikwidować tych których trzeba. No i tak się starałam zrobić i ja. Zaciągnęłam jednego z nich na dół do piwnicy, gdzie był basen. Wlecieliśmy do niego, poszedł strzał, rozlała się krew. Wyszłam z basenu, pobiegłam. I to wszystko.
- Ktoś Cię pewnie uderzył, albo i z Twoim fartem sama sobie coś zrobiłaś.
- Nie wiem, chciałabym sobie cokolwiek przypomnieć, ale nie mam jak.
- Oj skarbie. Nie jesteś stereotypowa.
- Co masz na myśli?
- Zawsze robisz wszystko po swojemu, pieprzysz opinie innych.
- Gdybym miała się tym przejmować, już dawno by mnie tu nie było.
______________________________________________________________
46 POJAWI SIĘ NIECO PÓŹNIEJ - NA PEWNO NIE W CZWARTEK.
Wybaczcie, że ten dodałam z opóźnieniem, ale mam mało czasu na internet - swoje życie. Także do napisania :D
czwartek, 1 maja 2014
Rozdział 44.
JUSTIN
Siedziałem... Czekałem by się obudziła.
Minęły już dwa tygodnie, Selena się nie budziła. Siedziałem przy niej wytrwale, siniaki powoli schodziły z jej ciała.
Jej bracia i ja bacznie czuwaliśmy nad jej stanem, nad tym czy się budzi. Lekarze coraz bardziej zwątpili
w to, że to kiedykolwiek nastąpi. Ja wierzyłem, wierzyłem, że się obudzi, że będzie cała i zdrowa,
a bynajmniej ze mną...
Kolejny tydzień mijał, trzeci. Rano przychodził lekarz, sprawdzał stan Seleny, spojrzał smutnie i wychodził.
Dzień w dzień tak samo, nic się nie zmieniało, jej stan ani nie był lepszy ani nie był gorszy. Był stabilny. Za to mój i jej rodziny coraz gorszy. Rodzice Seleny mieli coraz bardziej dość tego co tu się dzieje.
Tego samego dnia gdy siedzieliśmy w sali Seleny przyszedł lekarz poprosił jej rodziców na zewnątrz.
W tym samym momencie zadzwonił do mnie telefon. Nie byłem do końca pewien kto to, ale jakaś myśl mi podpowiadała, że znam ten numer telefonu.
Wyszedłem z sali gdzie leżała moja dziewczyna i korytarzem wyszedłem przed szpital by nie nosić echa po budynku. Pierwsze połączenie, wyszedłem na dwór drugie połączenie...
Za trzecim dopiero odebrałem.
- Halo?
Nikt się nie odezwał z drugiej strony, kompletna cisza, można było usłyszeć czyiś oddech, ale nic poza tym, żadnego słowa, cichutko. Rozłączyłem się. Telefon zadzwonił ponownie. Coraz bardziej nabuzowany odebrałem telefon.
- Halo?
- Halo?
- Kurwa. Kim jesteś?
- Justin?
- Może.
- Tu Angelica, Twoja żona.
- Była żona.
- Nie zapomnij, że mamy wspólny majątek.
- Co to zmienia?
- Na papierze nadal jestem Twoją żoną. Póki nie podzielimy naszego majątku ze związku, jesteśmy małżeństwem.
- Co to kurwa za zmiany w prawie? Śmieszni jesteście. Nie możesz tego sama załatwić?
- Rozumiesz słowa wspólne?
- Nic nas nie łączy, my nie mamy nic wspólnego.
- Papiery nas łączą. Więc jeśli jeszcze kiedykolwiek zamierzasz kogoś poślubić, musisz mi oddać trochę naszych rzeczy - powiedziała ironicznie.
- Jeszcze się zobaczy.
- W tym tygodniu.
- Chyba Cię pojebało dziewczynko.
- Nie musisz być osobiście skoro nie chcesz się ze mną widzieć.
- Wyślę prawnika. Nie dzwoń więcej, spiszę na kartce co zostaje moje.
- I jeszcze czego. Nagraj to.
- A weź spierdalaj.
Rozłączyłem się i zdenerwowany poszedłem na górę. Wszedłem do sali gdzie już ponownie siedziała mama Seleny. Jej bracia pojechali do domu, wszyscy konaliśmy z głodu i byliśmy przemęczeni.
Byłem wkurzony na cały świat.
- Co chciał lekarz pani Moreno?
- O Selenie mówił.
- Dokładniej proszę.
- Mówił o jej śpiączce.
- Wyjdzie z tego, tak? Proszę...
- Lekarz powiedział, że jutro będą starali się ją wybudzić.
- A jeśli to się nie stanie?
- Odłączą ją.
- Nie.
- Tak.
- Jak można mówić o tym tak spokojnie jak Wy wszyscy?! Ja dostaję furii.
- Wiem, że masz furiatalny charakter, ale zrozum nas.
- Nie, nie zrozumiem. To tak jakbyście pozwolili jej umrzeć.
- Przestań. Nikt nikomu nie da umrzeć.
- Wy dacie jej.
- Nie. Po prostu pomyśl racjonalnie, Ona się nie obudzi.
- Obudzi!
- Nie.
- Czy tylko ja jestem jedyną osobą w tym towarzystwie która wierzy?!
- Nie.
- Mógłbym na chwilę zostać sam na sam z Seleną? Chcę jej coś powiedzieć.
- Pewnie. Masz dzień przecież.
- To Pani pójdzie do domu, zostanę z nią, tę noc sam. Dobrze?
- Na pewno?
- Tak. Chcę tego.
- Dobrze, przyjdziemy jutro, po zabiegu.
- W porządku.
- Do widzenia.
- Do widzenia Pani.
Mama Seleny wyszła z sali, zostałem ze swoją ukochaną sam na sam. Pierwszy raz od kilku tygodni.
Usiadłem najbliżej jak mogłem Seleny. Złapałem ją za rękę, ogrzałem delikatnie ciepłem swojego ciała.
Chciało mi się płakać, jak małemu dziecku. Bałem się, że ją stracę. Bałem, że będę sam, bez miłości.
- Skarbie, proszę Cię - wymamrotałem - Obudź się, obudź, bądź ze mną.
Pociekła mi łza.
- Nie zostawiaj mnie, nie chcę tu zostać sam. Te wszystkie dni, myślałem. Wciąż za Tobą tęsknię, potrzebuję Cię tutaj ze mną. Więc proszę Cię, przyjdź tu, bądź ponownie, lub ja przyjdę do Ciebie.
Mój dom jest tylko tam gdzie Ty jesteś.
Nie wiedziałem w sumie co mogę jeszcze z siebie wydobyć, co jeszcze jej powiedzieć, czy w ogóle mnie słyszy? Nie wiedziałem sam nic co z nią jest czy jeszcze coś kiedyś z nas będzie? Co jeśli Ona się nie obudzi?
Właśnie o północy zaczęło mnie dobijać sumienie. Czułem się przygnębiony.
Jak kiedyś to mi Selena powiedziała... Jestem tylko człowiekiem, krwawię jeśli spadnę w dół.
I to właśnie chyba był mój dół.
Nie chciałem zasnąć, chciałem jej jeszcze tyle rzeczy powiedzieć. Musiałem dodać kilka spraw.
Usnąłem... Na chyba pięć godzin. Wstałem około piątej trzydzieści i spojrzałem na Selenę. Uśmiechnąłem się szeroko.
Chciałem jej jeszcze powiedzieć, co moja mama mi dopowiedziała. Mieszkałem kiedyś w tych domkach tam gdzie Selena, chyba nawet właśnie na tej samej posesji co Selena. Wcześniej stał tam mój dom, Selena mieszkała w sąsiedztwie, ale jak to dzieci, poznaliśmy się. Robiąc babki z piasku, ganiając za sobą po plaży.
Moja mama powiedziała, że zna Selenę, zawsze do niej mówiła czy może tą łopatkę. Wtedy śmiałem się tak głośno gdy mi to opowiadała. Ponoć ją biłem... Łopatką w głowę.
Nie chciałem...
Miałem jej tyle rzeczy do opowiedzenia, wiem to wszystko stało się takie zawiłe...
Siedziałem... Czekałem by się obudziła.
Minęły już dwa tygodnie, Selena się nie budziła. Siedziałem przy niej wytrwale, siniaki powoli schodziły z jej ciała.
Jej bracia i ja bacznie czuwaliśmy nad jej stanem, nad tym czy się budzi. Lekarze coraz bardziej zwątpili
w to, że to kiedykolwiek nastąpi. Ja wierzyłem, wierzyłem, że się obudzi, że będzie cała i zdrowa,
a bynajmniej ze mną...
Kolejny tydzień mijał, trzeci. Rano przychodził lekarz, sprawdzał stan Seleny, spojrzał smutnie i wychodził.
Dzień w dzień tak samo, nic się nie zmieniało, jej stan ani nie był lepszy ani nie był gorszy. Był stabilny. Za to mój i jej rodziny coraz gorszy. Rodzice Seleny mieli coraz bardziej dość tego co tu się dzieje.
Tego samego dnia gdy siedzieliśmy w sali Seleny przyszedł lekarz poprosił jej rodziców na zewnątrz.
W tym samym momencie zadzwonił do mnie telefon. Nie byłem do końca pewien kto to, ale jakaś myśl mi podpowiadała, że znam ten numer telefonu.
Wyszedłem z sali gdzie leżała moja dziewczyna i korytarzem wyszedłem przed szpital by nie nosić echa po budynku. Pierwsze połączenie, wyszedłem na dwór drugie połączenie...
Za trzecim dopiero odebrałem.
- Halo?
Nikt się nie odezwał z drugiej strony, kompletna cisza, można było usłyszeć czyiś oddech, ale nic poza tym, żadnego słowa, cichutko. Rozłączyłem się. Telefon zadzwonił ponownie. Coraz bardziej nabuzowany odebrałem telefon.
- Halo?
- Halo?
- Kurwa. Kim jesteś?
- Justin?
- Może.
- Tu Angelica, Twoja żona.
- Była żona.
- Nie zapomnij, że mamy wspólny majątek.
- Co to zmienia?
- Na papierze nadal jestem Twoją żoną. Póki nie podzielimy naszego majątku ze związku, jesteśmy małżeństwem.
- Co to kurwa za zmiany w prawie? Śmieszni jesteście. Nie możesz tego sama załatwić?
- Rozumiesz słowa wspólne?
- Nic nas nie łączy, my nie mamy nic wspólnego.
- Papiery nas łączą. Więc jeśli jeszcze kiedykolwiek zamierzasz kogoś poślubić, musisz mi oddać trochę naszych rzeczy - powiedziała ironicznie.
- Jeszcze się zobaczy.
- W tym tygodniu.
- Chyba Cię pojebało dziewczynko.
- Nie musisz być osobiście skoro nie chcesz się ze mną widzieć.
- Wyślę prawnika. Nie dzwoń więcej, spiszę na kartce co zostaje moje.
- I jeszcze czego. Nagraj to.
- A weź spierdalaj.
Rozłączyłem się i zdenerwowany poszedłem na górę. Wszedłem do sali gdzie już ponownie siedziała mama Seleny. Jej bracia pojechali do domu, wszyscy konaliśmy z głodu i byliśmy przemęczeni.
Byłem wkurzony na cały świat.
- Co chciał lekarz pani Moreno?
- O Selenie mówił.
- Dokładniej proszę.
- Mówił o jej śpiączce.
- Wyjdzie z tego, tak? Proszę...
- Lekarz powiedział, że jutro będą starali się ją wybudzić.
- A jeśli to się nie stanie?
- Odłączą ją.
- Nie.
- Tak.
- Jak można mówić o tym tak spokojnie jak Wy wszyscy?! Ja dostaję furii.
- Wiem, że masz furiatalny charakter, ale zrozum nas.
- Nie, nie zrozumiem. To tak jakbyście pozwolili jej umrzeć.
- Przestań. Nikt nikomu nie da umrzeć.
- Wy dacie jej.
- Nie. Po prostu pomyśl racjonalnie, Ona się nie obudzi.
- Obudzi!
- Nie.
- Czy tylko ja jestem jedyną osobą w tym towarzystwie która wierzy?!
- Nie.
- Mógłbym na chwilę zostać sam na sam z Seleną? Chcę jej coś powiedzieć.
- Pewnie. Masz dzień przecież.
- To Pani pójdzie do domu, zostanę z nią, tę noc sam. Dobrze?
- Na pewno?
- Tak. Chcę tego.
- Dobrze, przyjdziemy jutro, po zabiegu.
- W porządku.
- Do widzenia.
- Do widzenia Pani.
Mama Seleny wyszła z sali, zostałem ze swoją ukochaną sam na sam. Pierwszy raz od kilku tygodni.
Usiadłem najbliżej jak mogłem Seleny. Złapałem ją za rękę, ogrzałem delikatnie ciepłem swojego ciała.
Chciało mi się płakać, jak małemu dziecku. Bałem się, że ją stracę. Bałem, że będę sam, bez miłości.
- Skarbie, proszę Cię - wymamrotałem - Obudź się, obudź, bądź ze mną.
Pociekła mi łza.
- Nie zostawiaj mnie, nie chcę tu zostać sam. Te wszystkie dni, myślałem. Wciąż za Tobą tęsknię, potrzebuję Cię tutaj ze mną. Więc proszę Cię, przyjdź tu, bądź ponownie, lub ja przyjdę do Ciebie.
Mój dom jest tylko tam gdzie Ty jesteś.
Nie wiedziałem w sumie co mogę jeszcze z siebie wydobyć, co jeszcze jej powiedzieć, czy w ogóle mnie słyszy? Nie wiedziałem sam nic co z nią jest czy jeszcze coś kiedyś z nas będzie? Co jeśli Ona się nie obudzi?
Właśnie o północy zaczęło mnie dobijać sumienie. Czułem się przygnębiony.
Jak kiedyś to mi Selena powiedziała... Jestem tylko człowiekiem, krwawię jeśli spadnę w dół.
I to właśnie chyba był mój dół.
Nie chciałem zasnąć, chciałem jej jeszcze tyle rzeczy powiedzieć. Musiałem dodać kilka spraw.
Usnąłem... Na chyba pięć godzin. Wstałem około piątej trzydzieści i spojrzałem na Selenę. Uśmiechnąłem się szeroko.
Chciałem jej jeszcze powiedzieć, co moja mama mi dopowiedziała. Mieszkałem kiedyś w tych domkach tam gdzie Selena, chyba nawet właśnie na tej samej posesji co Selena. Wcześniej stał tam mój dom, Selena mieszkała w sąsiedztwie, ale jak to dzieci, poznaliśmy się. Robiąc babki z piasku, ganiając za sobą po plaży.
Moja mama powiedziała, że zna Selenę, zawsze do niej mówiła czy może tą łopatkę. Wtedy śmiałem się tak głośno gdy mi to opowiadała. Ponoć ją biłem... Łopatką w głowę.
Nie chciałem...
Miałem jej tyle rzeczy do opowiedzenia, wiem to wszystko stało się takie zawiłe...
niedziela, 27 kwietnia 2014
Rozdział 43.
JUSTIN
Dzisiejszy wieczór przed porannym wylotem do Paryża spędzałem z chłopakami. Wyszliśmy do kasyna.
Poszliśmy w męskim gronie się delikatnie zabawić. Wszyscy wzięliśmy zapas pieniędzy by mieć czym grać
i za co zagrać.
Wziąłem szybki prysznic, umyłem włosy, ubrałem się i wyszedłem z kumplami. Wyglądałem dobrze, pachniałem świetnie, szkoda, że byłem bez swojej Panny u mojego boku. Trudno darmo, nie ma jej, nie będzie. Na szczęście jutro już razem, w Paryżu.
Ponoć najromantyczniejsze miasto na świecie. Nigdy będąc tam tego nie odczułem. Najwidoczniej będąc samemu czuje się zupełnie coś innego. Coś nie do powtórzenia. Dlatego cieszyłem się, że będę miał okazję być tam z kimś kogo kocham i darzę miłością.
Weszliśmy do kasyna. Dookoła rozlegał się zapach cygar, papierosowego dymu, swąd alkoholu,
i zapach przegranych. Usiedliśmy z chłopakami do stołu i zaczęliśmy grac. Wszyscy wygraliśmy, po raz pierwszy. Wiedzieliśmy, że powinniśmy tym razem jeszcze odejść od stołu.
Wstaliśmy z wygraną dwunastu tysięcy dolarów, i poszliśmy po darmowe drinki przy barze.
Polewała je dosyć seksowna kelnerka prosto z butelki do ust. Wypiliśmy z chłopakami około trzech kolejek tak polanych drinków, po czym poprosiliśmy o całą flaszkę i sami sobie wlewaliśmy.
Już w tym momencie wiedziałem, że będę leciał skacowany do swojej ukochanej. Na szczęście nie zdradziłem jej, byłem całą noc grzeczny. Wypiłem łącznie z chłopakami około półtorej litra wódki, kilka shotów, podwójne whisky, piwo, szampana o północy na rozpoczęcie sezony pokerowego.
Przegrałem łącznie około dwunastu tysięcy, które wcześniej mogłem zabrać ze sobą do domu. Bywa, czyż nie. Wróciłem z tego co pamiętam, taksówką, z kilkoma kumplami. Zostali u mnie na noc, bali się pokazać swoim kobietom w takim stanie, nie dziwię im się. Wszyscy wyglądaliśmy jak wraki ludzi.
Zasnąłem niczym zabity we wczorajszych ubraniach, z wczorajszym zapachem, śmierdząc fajkami, cygarami, wódką, i wymiotami. Bałem się, że zaśpię na samolot do Seleny, dlatego starałem się nie usypiać. Usiadłem na łóżko, włączyłem jakiś film na laptopie. Ale moje powieki stawały się coraz cięższe, upadłem na poduszkę i usnąłem.
Sam ze swojej niemocy, od tak przysnąłem, obudził mnie dźwięk stłuczonego szkła. Wstałem totalnie
w amoku. Poszedłem na dół, skąd wydobywał się dźwięk, w kuchni dojrzałem mojego kumpla, ze zbitą szklanką na posadzce
Machnąłem ręką od niechcenia.
- Będziesz to sprzątał - powiedziałem pocierając twarz.
- Ta, kiedy?
- Kurwa nie wiem. Teraz?
- Jak się wyśpię.
- Sprzątnij teraz. Nikt nie może się pociąć.
- Nie.
- Sprzątaj kurwa.
Poszedłem na górę do łazienki i wziąłem prysznic na przebudzenie się. Na zegarku było chwilę po dziesiątej.
Jak już wspomniałem wziąłem prysznic, umyłem ciało arbuzowym żelem pod prysznic. Umyłem włosy, na nowo je wystylizowałem. Umyłem twarz, zęby. Umycie twarzy wcale mi nie pomogło, nadal wyglądałem kiepsko, ale już nie tak źle jak wcześniej.
Dokładnie równo z wybiciem na zegarku dwunastej zadzwonił do mnie telefon. Numer był zablokowany, nie wiedziałem kto to, ale odebrałem, coś tym razem mnie podkusiło. Przeważnie nie odbieram takich głuchych telefonów, nieznanych, niewidocznych, ale tym razem...
- Halo?
- Justin?
- Tak, to ja.
- Tu Nick.
- O siema. Po co dzwonisz? Za chwilę dopiero będę jechał na lotnisko.
- Przyjeżdżasz tu? - zapytał roztrzęsiony
- Tak, a co?
- Musisz być tu jak najszybciej.
- Co się stało? Potrzebujecie mnie?
- My nie. Selena prędzej.
Osłupiałem słysząc te słowa. Wiedziałem, że nic nie wyniknie z tego co mogło by wyjść na dobre.
- Co z nią?
Nick nie odpowiadał.
- Co z nią? Kurwa Nick, powiedz mi.
- Nie wiem jak to się stało. Ale Ona...
- No mów! Myślisz, że lubię takie gierki?
- Jest w szpitalu, leży nieprzytomna. I co gorsze. Lekarze nie wiedzą czy się wybudzi.
Nie wiedziałem nawet jak zareagować. Chciałem się obudzić, ale nie aż tak by musieć kosztem swojej ukochanej poczuć złość, adrenalinę.
- Będę niedługo.
Nie mogłem lecieć tym razem krajowymi liniami, czy międzynarodowymi. To nie dla mnie. Pociągnąłem za kilka sznurków znajomości. Miałem dokładnie o trzynastej samolot do Paryża.
Byłem na miejscu o czasie, leciałem. Miałem dość, cały czas zadręczałem się myślą o tym, że Ona tam była, ja nic nie mogę zrobić.
Doleciałem około dwudziestej drugiej. Nie miałem bagaży, nic, nie brałem kompletnie nic, nie miałem czasu. Jedyne co miałem ze sobą to telefon, portfel, i słuchawki. Nic więcej, nie chciałem? Nie potrzebowałem. Rzeczy materialne przestały się dla mnie liczyć.
Dojeżdżając na miejsce wybrałem numer do Nicka, dodzwoniłem się bez problemu. Odebrał, powiedział gdzie mam się kierować. Od razu wziąłem taksówkę i skierowałem do szpitala. Miałem łzy w oczach, chciało mi się płakać, rzewnymi łzami. Miałem ochotę się rozpłakać, jak małe dziecko.
Gdy tylko dojechałem na miejsce, skierowałem się do rejestracji, gdzie siedząca za biurkiem Pani miała mnie skierować do mojej dziewczyny. Niestety kobieta nie rozumiała ani słowa po angielsku. Mówiłem po francusku, ale nie tak dobrze.
Byłem w kropce nie wiedziałem jak się z nią rozmówię. Na szczęście na dół właśnie schodził Nick, który miał mnie wypatrywać. Poprowadził mnie do sali gdzie leżała Selena. Bałem się tej chwili, wiedziałem, że będzie wyglądała źle. I tak było... Gorzej niż źle.
Jej wszyscy bracia przysypiając na krzesłach czuwali nad nią i jej stanem. Wszyscy już usypiali, kołysali się na krzesłach, ze łzami w oczach, siniakami na ciele, zakrwawionymi miejscami.
Selena miała całą twarz posiniaczoną, rozciętą w kilku miejscach, jej ręce nie wyglądały wcale lepiej.
Miała kilka ran zadanych nożem, siniaki, rozcięcia. Podejrzewam, że pod kołdrą i odzieżą bym widział wiele o wiele gorsze rzeczy, niż można sobie wyobrazić.
- Możecie iść do hotelu, wyspać się - dodałem.
- Nie. Musimy zostać z nią, to nasza wina.
- Odpocznijcie, i przyjedźcie rano. Pobędę z nią. Popilnuję jej, zrobię za Was wartę.
- To nasza siostra.
- Wy mieliście ciężki dzień. Posiedzę z nią.
- Jesteś pewny?
- Absolutnie.
- Przyjedziemy z samego rana.
- Nie spieszcie się.
Bracia Seleny wstali z krzeseł, podziękowali mi, pożegnali się z Seleną i wyszli z pokoju. Usiadłem na krzesełku dostawionym przy jej krześle, złapałem ją za dłoń. Była taka zimna, posiniaczona...
Łzy poleciały mi same, automatycznie spłynęły po moich policzkach.
- Oj skarbie - powiedziałem sam do siebie - Gdybym tylko nie pozwolił Ci jechać, albo chociaż był tam. Był z Tobą, miałabyś we mnie wsparcie. A teraz? Możesz już się aniołku nie obudzić. Jak kurwa... Musisz. Ja sobie nie poradzę bez Ciebie, rozumiesz?
Położyłem głowę na materacu przy jej ciele.
- Musisz, musisz się obudzić, być ze mną, wyjść za mnie. Albo chociaż tak po prostu ze mną trwać, byle tylko byś była na tym świecie. Nawet jeśli mielibyśmy nigdy więcej już się nie kochać, nie być razem, chcę byś po prostu tutaj była. Nie chcę żyć bez Ciebie. Nic nie zmieni mojej miłości na Ciebie, jesteś jedyną, którą tak kocham, jedyną którą zwę prawdziwą miłością.
Przetarłem twarz ze zmęczenia, kontynuowałem swoją wypowiedź.
- Nic nie zmieni mojej miłości do Ciebie. Gdybym miał żyć bez Ciebie przy moim boku, dni byłyby takie puste. Noce wydawałyby się takie długie. Z Tobą wszędzie tak pięknie, być może byłem zakochany wcześniej, ale nigdy nie czułem tego tak mocno. Ty powinnaś wiedzieć jak mocno Cię kocham. Jedyną rzeczą jakiej możesz być pewna, to to, że nigdy nie będę chciał więcej jak Twojej miłości.
Siedziałem tam z nią, całą noc, cały czas patrzałem na nią, pałętałem się po sali, zerkałem znów na nią, może coś się zmieni... A co kurwa ma się w przeciągu trzech sekund zmienić.
Selena nie budziła się, nie reagowała, nic... Zero kontaktu ze światem.
Poszliśmy w męskim gronie się delikatnie zabawić. Wszyscy wzięliśmy zapas pieniędzy by mieć czym grać
i za co zagrać.
Wziąłem szybki prysznic, umyłem włosy, ubrałem się i wyszedłem z kumplami. Wyglądałem dobrze, pachniałem świetnie, szkoda, że byłem bez swojej Panny u mojego boku. Trudno darmo, nie ma jej, nie będzie. Na szczęście jutro już razem, w Paryżu.
Ponoć najromantyczniejsze miasto na świecie. Nigdy będąc tam tego nie odczułem. Najwidoczniej będąc samemu czuje się zupełnie coś innego. Coś nie do powtórzenia. Dlatego cieszyłem się, że będę miał okazję być tam z kimś kogo kocham i darzę miłością.
Weszliśmy do kasyna. Dookoła rozlegał się zapach cygar, papierosowego dymu, swąd alkoholu,
i zapach przegranych. Usiedliśmy z chłopakami do stołu i zaczęliśmy grac. Wszyscy wygraliśmy, po raz pierwszy. Wiedzieliśmy, że powinniśmy tym razem jeszcze odejść od stołu.
Wstaliśmy z wygraną dwunastu tysięcy dolarów, i poszliśmy po darmowe drinki przy barze.
Polewała je dosyć seksowna kelnerka prosto z butelki do ust. Wypiliśmy z chłopakami około trzech kolejek tak polanych drinków, po czym poprosiliśmy o całą flaszkę i sami sobie wlewaliśmy.
Już w tym momencie wiedziałem, że będę leciał skacowany do swojej ukochanej. Na szczęście nie zdradziłem jej, byłem całą noc grzeczny. Wypiłem łącznie z chłopakami około półtorej litra wódki, kilka shotów, podwójne whisky, piwo, szampana o północy na rozpoczęcie sezony pokerowego.
Przegrałem łącznie około dwunastu tysięcy, które wcześniej mogłem zabrać ze sobą do domu. Bywa, czyż nie. Wróciłem z tego co pamiętam, taksówką, z kilkoma kumplami. Zostali u mnie na noc, bali się pokazać swoim kobietom w takim stanie, nie dziwię im się. Wszyscy wyglądaliśmy jak wraki ludzi.
Zasnąłem niczym zabity we wczorajszych ubraniach, z wczorajszym zapachem, śmierdząc fajkami, cygarami, wódką, i wymiotami. Bałem się, że zaśpię na samolot do Seleny, dlatego starałem się nie usypiać. Usiadłem na łóżko, włączyłem jakiś film na laptopie. Ale moje powieki stawały się coraz cięższe, upadłem na poduszkę i usnąłem.
Sam ze swojej niemocy, od tak przysnąłem, obudził mnie dźwięk stłuczonego szkła. Wstałem totalnie
w amoku. Poszedłem na dół, skąd wydobywał się dźwięk, w kuchni dojrzałem mojego kumpla, ze zbitą szklanką na posadzce
Machnąłem ręką od niechcenia.
- Będziesz to sprzątał - powiedziałem pocierając twarz.
- Ta, kiedy?
- Kurwa nie wiem. Teraz?
- Jak się wyśpię.
- Sprzątnij teraz. Nikt nie może się pociąć.
- Nie.
- Sprzątaj kurwa.
Poszedłem na górę do łazienki i wziąłem prysznic na przebudzenie się. Na zegarku było chwilę po dziesiątej.
Jak już wspomniałem wziąłem prysznic, umyłem ciało arbuzowym żelem pod prysznic. Umyłem włosy, na nowo je wystylizowałem. Umyłem twarz, zęby. Umycie twarzy wcale mi nie pomogło, nadal wyglądałem kiepsko, ale już nie tak źle jak wcześniej.
Dokładnie równo z wybiciem na zegarku dwunastej zadzwonił do mnie telefon. Numer był zablokowany, nie wiedziałem kto to, ale odebrałem, coś tym razem mnie podkusiło. Przeważnie nie odbieram takich głuchych telefonów, nieznanych, niewidocznych, ale tym razem...
- Halo?
- Justin?
- Tak, to ja.
- Tu Nick.
- O siema. Po co dzwonisz? Za chwilę dopiero będę jechał na lotnisko.
- Przyjeżdżasz tu? - zapytał roztrzęsiony
- Tak, a co?
- Musisz być tu jak najszybciej.
- Co się stało? Potrzebujecie mnie?
- My nie. Selena prędzej.
Osłupiałem słysząc te słowa. Wiedziałem, że nic nie wyniknie z tego co mogło by wyjść na dobre.
- Co z nią?
Nick nie odpowiadał.
- Co z nią? Kurwa Nick, powiedz mi.
- Nie wiem jak to się stało. Ale Ona...
- No mów! Myślisz, że lubię takie gierki?
- Jest w szpitalu, leży nieprzytomna. I co gorsze. Lekarze nie wiedzą czy się wybudzi.
Nie wiedziałem nawet jak zareagować. Chciałem się obudzić, ale nie aż tak by musieć kosztem swojej ukochanej poczuć złość, adrenalinę.
- Będę niedługo.
Nie mogłem lecieć tym razem krajowymi liniami, czy międzynarodowymi. To nie dla mnie. Pociągnąłem za kilka sznurków znajomości. Miałem dokładnie o trzynastej samolot do Paryża.
Byłem na miejscu o czasie, leciałem. Miałem dość, cały czas zadręczałem się myślą o tym, że Ona tam była, ja nic nie mogę zrobić.
Doleciałem około dwudziestej drugiej. Nie miałem bagaży, nic, nie brałem kompletnie nic, nie miałem czasu. Jedyne co miałem ze sobą to telefon, portfel, i słuchawki. Nic więcej, nie chciałem? Nie potrzebowałem. Rzeczy materialne przestały się dla mnie liczyć.
Dojeżdżając na miejsce wybrałem numer do Nicka, dodzwoniłem się bez problemu. Odebrał, powiedział gdzie mam się kierować. Od razu wziąłem taksówkę i skierowałem do szpitala. Miałem łzy w oczach, chciało mi się płakać, rzewnymi łzami. Miałem ochotę się rozpłakać, jak małe dziecko.
Gdy tylko dojechałem na miejsce, skierowałem się do rejestracji, gdzie siedząca za biurkiem Pani miała mnie skierować do mojej dziewczyny. Niestety kobieta nie rozumiała ani słowa po angielsku. Mówiłem po francusku, ale nie tak dobrze.
Byłem w kropce nie wiedziałem jak się z nią rozmówię. Na szczęście na dół właśnie schodził Nick, który miał mnie wypatrywać. Poprowadził mnie do sali gdzie leżała Selena. Bałem się tej chwili, wiedziałem, że będzie wyglądała źle. I tak było... Gorzej niż źle.
Jej wszyscy bracia przysypiając na krzesłach czuwali nad nią i jej stanem. Wszyscy już usypiali, kołysali się na krzesłach, ze łzami w oczach, siniakami na ciele, zakrwawionymi miejscami.
Selena miała całą twarz posiniaczoną, rozciętą w kilku miejscach, jej ręce nie wyglądały wcale lepiej.
Miała kilka ran zadanych nożem, siniaki, rozcięcia. Podejrzewam, że pod kołdrą i odzieżą bym widział wiele o wiele gorsze rzeczy, niż można sobie wyobrazić.
- Możecie iść do hotelu, wyspać się - dodałem.
- Nie. Musimy zostać z nią, to nasza wina.
- Odpocznijcie, i przyjedźcie rano. Pobędę z nią. Popilnuję jej, zrobię za Was wartę.
- To nasza siostra.
- Wy mieliście ciężki dzień. Posiedzę z nią.
- Jesteś pewny?
- Absolutnie.
- Przyjedziemy z samego rana.
- Nie spieszcie się.
Bracia Seleny wstali z krzeseł, podziękowali mi, pożegnali się z Seleną i wyszli z pokoju. Usiadłem na krzesełku dostawionym przy jej krześle, złapałem ją za dłoń. Była taka zimna, posiniaczona...
Łzy poleciały mi same, automatycznie spłynęły po moich policzkach.
- Oj skarbie - powiedziałem sam do siebie - Gdybym tylko nie pozwolił Ci jechać, albo chociaż był tam. Był z Tobą, miałabyś we mnie wsparcie. A teraz? Możesz już się aniołku nie obudzić. Jak kurwa... Musisz. Ja sobie nie poradzę bez Ciebie, rozumiesz?
Położyłem głowę na materacu przy jej ciele.
- Musisz, musisz się obudzić, być ze mną, wyjść za mnie. Albo chociaż tak po prostu ze mną trwać, byle tylko byś była na tym świecie. Nawet jeśli mielibyśmy nigdy więcej już się nie kochać, nie być razem, chcę byś po prostu tutaj była. Nie chcę żyć bez Ciebie. Nic nie zmieni mojej miłości na Ciebie, jesteś jedyną, którą tak kocham, jedyną którą zwę prawdziwą miłością.
Przetarłem twarz ze zmęczenia, kontynuowałem swoją wypowiedź.
- Nic nie zmieni mojej miłości do Ciebie. Gdybym miał żyć bez Ciebie przy moim boku, dni byłyby takie puste. Noce wydawałyby się takie długie. Z Tobą wszędzie tak pięknie, być może byłem zakochany wcześniej, ale nigdy nie czułem tego tak mocno. Ty powinnaś wiedzieć jak mocno Cię kocham. Jedyną rzeczą jakiej możesz być pewna, to to, że nigdy nie będę chciał więcej jak Twojej miłości.
Siedziałem tam z nią, całą noc, cały czas patrzałem na nią, pałętałem się po sali, zerkałem znów na nią, może coś się zmieni... A co kurwa ma się w przeciągu trzech sekund zmienić.
Selena nie budziła się, nie reagowała, nic... Zero kontaktu ze światem.
czwartek, 24 kwietnia 2014
Rozdział 42.
SELENA
Justin próbował się do mnie kilka razy dodzwonić, ale widocznie nie miałam zasięgu.
Odłożyłam swój telefon na półkę, i wyszłam na taras.
Ponoć najpiękniejszą porą roku jest właśnie wiosna.
Po okropnej, srogiej, nie mającej litości zimie nadchodzi cieplejsza pora roku. Nazywana jest wiosną, ale można równie dobrze powiedzieć, że jest królową odradzania się i zieleni. Cały świat nagle ożywa, uświadamiamy sobie wtedy jaki świat i życie jest piękne.
Wszystko budzi się do życia po zimowej drzemce. Mimo wieczoru, ptaki na drzewach nadal wygrywały swe melodie. Słońce zaczyna mocniej nas ogrzewać, robi się cieplej, a dni są dłuższe.
Wieczór w Paryżu? Marzenie, huh?
Kto by nie chciał być tu ze swoim mężczyzną, choćby na jeden spacer. Na jedno spojrzenie, na to by widzieć miłość w jego oczach, i to, że jego spojrzenie jest tylko dla Ciebie, zauważysz siebie w nim i będziesz wiedziała, że to ten jedyny, że z nim chcesz spędzić resztę życia. Że mimo trudów codzienności razem jesteście w stanie to znieść.
Tego właśnie wieczora spoglądając przez okno, dostrzegłam parę starszych ludzi, starszych ode mnie.
Małżeństwo, kilkanaście może kilkadziesiąt lat stażu, zakochani w sobie jakby dopiero byli ze sobą miesiąc. Usłyszałam ich rozmowę, stojąc na tarasie, przy Paryskim zachodzie słońca.
- Idziemy już do domu? - zapytała kobieta siedząca na ławce
- Jeszcze chwila, chcę popatrzeć na zachodzące słońce.
- Miłośnik różowego nieba.
Po czym kobieta wtuliła się w swojego partnera.
Poczułam od razu taki przypływ szczęścia, endorfiny buzowały we mnie. Chciałam się w tym momencie wtulić w swojego faceta, brak możliwości dobijał mnie. Ale od czego mam telefon.
Wróciłam do swojego pokoju i zadzwoniłam do Justina.
- Skarbie, zgadnij kto.
- No Selenka. Moje kochanie.
- Nie nazywaj mnie Selenką - roześmiałam się.
- Doleciałaś bezpiecznie?
- Tak. Żyję, i się smucę.
- Czemu?
- Nie ma Cię tu. Chciałabym byś był.
- A to czemu?
- Bo bycie w Paryżu mając partnera jest beznadziejne. Zero miłości.
- Mam przylecieć?
- Nie. I tak za dwa dni będę już tam to nie miałoby sensu.
- Ale przecież zawsze możemy tam dłużej zostać.
- Tak uważasz? - dopytałam.
- Tak.
- To ja zapraszam, przyleć jutro wieczorem.
- Czemu nie w południe? - zaśmiał się.
- Bo muszę z braćmi wszystko załatwić, nie chcę, ale muszę.
- Kocham Cię skarbie - dodał.
- Ja Ciebie też. Do zobaczenia. Bądź grzeczny.
Rozłączyłam się i od razu położyłam spać.
Z rana do pokoju wszedł Nick.
- Wstawaj mała. Za godzinę wyjeżdżamy. Ubierz się w miarę ciemno, zielony cokolwiek.
- Już? Czemu mnie tak późno budzisz?
- Wstawaj nie gadaj. Już czas.
- Tak tak.
Wygoniłam go z pokoju wypychając za drzwi. Zadzwoniłam po śniadanie, zamówiłam jaja na szynce, herbatę. Wzięłam szybki prysznic nim przynieśli śniadanie i ubrałam się.
Założyłam czarne legginsy imitujące skórkę, czarną koszulkę i militarną narzutkę. Na nogi narzuciłam czarne oficerki, tak dopełniając strój.
Gdy zapinałam spodnie do pokoju zapukała obsługa hotelowa. Otworzyłam drzwi, kelner wjechał wózkiem serwisowym by zostawić mi tacę ze śniadaniem. Dałam mu napiwek po czym zamknęłam drzwi i usiadłam do stolika i pochłonęłam swoje śniadanie.
Brałam ostatni kęs gdy do drzwi zapukali moi bracia i kazali się zbierać. Wsunęłam buty na nogi, zapięłam kurtkę, wzięłam telefon i wyszłam do nich. Zeszliśmy na dół. Chłopcy mieli już podstawionego czarnego busa, Joe usiadł za kierownicą, a ja z braćmi do tyłu gdzie był mały magazyn broni.
Usiadłam z Nickiem i Loganem na tylnych siedzeniach, właściwie uklęknęłam z nimi na ziemię.
Nick rozdał każdemu z nas broń. Właściwie to chciałam zupełnie dowiedzieć się o co chodzi w tej akcji, dlaczego to robimy.
- Logan, dlaczego tak właściwie i co zamierzamy robić?
- Jedziemy z walizką do wielkiego opuszczonego banku.
- Co w tej walizce jest?
- Pieniądze.
- Za co? Ile?
- Pół miliona dolarów.
- Za co aż tyle?
- Za to by odzyskać Andrea.
- Co z nim?
- Ponoć go gdzieś uwięzili, musimy im to wpłacić, a jeden z naszych ludzi odbierze w tym samym momencie we wskazanym miejscu Andrea. Ale jestem niemalże pewien, że On już nie żyję, dlatego mamy fałszywki.
- I co to Wam da?
- Zabijemy najważniejszych przywódców, by już nigdy nikogo z naszych znajomych, bliskich przyjaciół nie zabili.
- A co jeśli On żyje?
- Sądzę, że jest na tyle mądry, że już by się wydostał.
- No nie wiem Logan, to się może nie udać.
- Jesteśmy na tyle dobrzy, że damy radę.
Westchnęłam niepewnie, po czym schowałam sobie broń w spodnie.
Dojeżdżając na miejsce Logan objaśnił nam, że gdy będzie stawiał na ziemię walizkę, mamy zacząć strzelać, pierw w czwórkę ludzi na przodzie, a później w resztę.
Pomodliliśmy się, wyszliśmy z auta i poszliśmy do opuszczonego budynku z czerwonej cegły.
Weszliśmy na drugie piętro i stanęliśmy w szeregu. Przed nami rozwinął się sztab ludzi, wszyscy z bronią.
Poczułam jak fala gorąca rozpływa się po moim ciele.
Każde z nas było na celowniku strony przeciwnej. Ja i Nick byliśmy po bokach zaś Joe i Logan stali po środku. Z obu stron zaczęli do nas podchodzić mężczyźni z bronią.
Logan postawił walizkę z pieniędzmi na podłogę. Nick wraz ze mną znokautował kolesi podchodzących do nas. Podstawiliśmy im tak zwanego haka, złapaliśmy w locie. Obezwładniliśmy ich i równocześnie gdy byli w złej pozycji zaczęliśmy z ich broni strzelać w drużynę przeciwną.
Oni natomiast odskoczyli w wielkie donice zupełnie nie reagując na naszą broń. Logan z Joe zaczęli strzelać prosto w serca "władzy". Ustrzelili trzech z czwórki.
Ja z Nickiem uciekliśmy ciągnąc za sobą sztab ludzi. Taki był plan. Odwróciliśmy ich uwagę od moich pozostałych tam dwóch braci.
Schowałam się z bratem w jednym dawnym boksie biurowym.
- Ty pobiegniesz do piwnicy, a ja na dach, w porządku? - zapytał.
- Tak, pewnie.
- Dasz sobie radę?
- Oczywiście.
- Spotkamy się przy naszym busie.
- Okej.
Wyciągnęłam broń spod bluzki, odbezpieczyłam ją, i powolnym krokiem wydostałam się na główną drogę.
Za mną pobiegł jeden tylko jeden mężczyzna.
Zaciągnęłam go na dół. Gdzie okazał się być basen. Nie sądziłam, że w takim miejscu może akurat znajdować się basen, ale widocznie poza zabieraniem pieniędzy ludziom mieli inne atrakcje w banku.
Zbiegłam po metalowych schodach na dół i starałam się uciec przed uzbrojonym mężczyzną. Nie byłam już w stanie dalej pobiec, nie miałam po prostu gdzie. Zauważyłam, że przez okno z góry spadł jeden człowiek. Widziałam, że Nick porządnie zabrał się już za swoją robotę.
Stanęłam przy ścianie, gdy mężczyzna podszedł do mnie, odepchnęłam go od siebie i wepchnęłam prosto do basenu. Napełnionego jeszcze wodą. Bank chyba dość krótko stoi pusty skoro jeszcze nie wypróżnili go.
Jak wspomniałam, wepchnęłam uzbrojonego faceta do basenu.
Pech chciał, że zahaczyłam się z jego kamizelką. Wpadłam z nim do wody.
Wpłynęliśmy od razu pod taflę, moja dłoń znalazła się na jego twarzy przecinając ją wskroś.
Miałam tak ostry paznokieć, że na jego twarzy zdecydowanie zostanie blizna.
To zdecydowanie nie był gentleman. Uderzył mnie w nogę z nadzieją, że stracę nad nią panowanie. Niestety, na ból taki byłam odporna, gorzej psychiczny. Uderzyłam go nogą prosto w krocze. Zwinął się z bólu. Wtedy właśnie to wyjęłam swoją broń. Strzeliłam prosto w niego. Rozszedł się huk.
Mężczyzna zszedł na dno, a wodę powoli zaczynała zabarwiać krew.
Wyszłam cała mokra z basenu i pozostawiając mokre ślady, pobiegłam na dach.
Chyba...
_______________________________________________________
http://instagram.com/newyorkdream_s follow
fback
KOMENTUJCIE! <3
Justin próbował się do mnie kilka razy dodzwonić, ale widocznie nie miałam zasięgu.
Odłożyłam swój telefon na półkę, i wyszłam na taras.
Ponoć najpiękniejszą porą roku jest właśnie wiosna.
Po okropnej, srogiej, nie mającej litości zimie nadchodzi cieplejsza pora roku. Nazywana jest wiosną, ale można równie dobrze powiedzieć, że jest królową odradzania się i zieleni. Cały świat nagle ożywa, uświadamiamy sobie wtedy jaki świat i życie jest piękne.
Wszystko budzi się do życia po zimowej drzemce. Mimo wieczoru, ptaki na drzewach nadal wygrywały swe melodie. Słońce zaczyna mocniej nas ogrzewać, robi się cieplej, a dni są dłuższe.
Wieczór w Paryżu? Marzenie, huh?
Kto by nie chciał być tu ze swoim mężczyzną, choćby na jeden spacer. Na jedno spojrzenie, na to by widzieć miłość w jego oczach, i to, że jego spojrzenie jest tylko dla Ciebie, zauważysz siebie w nim i będziesz wiedziała, że to ten jedyny, że z nim chcesz spędzić resztę życia. Że mimo trudów codzienności razem jesteście w stanie to znieść.
Tego właśnie wieczora spoglądając przez okno, dostrzegłam parę starszych ludzi, starszych ode mnie.
Małżeństwo, kilkanaście może kilkadziesiąt lat stażu, zakochani w sobie jakby dopiero byli ze sobą miesiąc. Usłyszałam ich rozmowę, stojąc na tarasie, przy Paryskim zachodzie słońca.
- Idziemy już do domu? - zapytała kobieta siedząca na ławce
- Jeszcze chwila, chcę popatrzeć na zachodzące słońce.
- Miłośnik różowego nieba.
Po czym kobieta wtuliła się w swojego partnera.
Poczułam od razu taki przypływ szczęścia, endorfiny buzowały we mnie. Chciałam się w tym momencie wtulić w swojego faceta, brak możliwości dobijał mnie. Ale od czego mam telefon.
Wróciłam do swojego pokoju i zadzwoniłam do Justina.
- Skarbie, zgadnij kto.
- No Selenka. Moje kochanie.
- Nie nazywaj mnie Selenką - roześmiałam się.
- Doleciałaś bezpiecznie?
- Tak. Żyję, i się smucę.
- Czemu?
- Nie ma Cię tu. Chciałabym byś był.
- A to czemu?
- Bo bycie w Paryżu mając partnera jest beznadziejne. Zero miłości.
- Mam przylecieć?
- Nie. I tak za dwa dni będę już tam to nie miałoby sensu.
- Ale przecież zawsze możemy tam dłużej zostać.
- Tak uważasz? - dopytałam.
- Tak.
- To ja zapraszam, przyleć jutro wieczorem.
- Czemu nie w południe? - zaśmiał się.
- Bo muszę z braćmi wszystko załatwić, nie chcę, ale muszę.
- Kocham Cię skarbie - dodał.
- Ja Ciebie też. Do zobaczenia. Bądź grzeczny.
Rozłączyłam się i od razu położyłam spać.
Z rana do pokoju wszedł Nick.
- Wstawaj mała. Za godzinę wyjeżdżamy. Ubierz się w miarę ciemno, zielony cokolwiek.
- Już? Czemu mnie tak późno budzisz?
- Wstawaj nie gadaj. Już czas.
- Tak tak.
Wygoniłam go z pokoju wypychając za drzwi. Zadzwoniłam po śniadanie, zamówiłam jaja na szynce, herbatę. Wzięłam szybki prysznic nim przynieśli śniadanie i ubrałam się.
Założyłam czarne legginsy imitujące skórkę, czarną koszulkę i militarną narzutkę. Na nogi narzuciłam czarne oficerki, tak dopełniając strój.
Gdy zapinałam spodnie do pokoju zapukała obsługa hotelowa. Otworzyłam drzwi, kelner wjechał wózkiem serwisowym by zostawić mi tacę ze śniadaniem. Dałam mu napiwek po czym zamknęłam drzwi i usiadłam do stolika i pochłonęłam swoje śniadanie.
Brałam ostatni kęs gdy do drzwi zapukali moi bracia i kazali się zbierać. Wsunęłam buty na nogi, zapięłam kurtkę, wzięłam telefon i wyszłam do nich. Zeszliśmy na dół. Chłopcy mieli już podstawionego czarnego busa, Joe usiadł za kierownicą, a ja z braćmi do tyłu gdzie był mały magazyn broni.
Usiadłam z Nickiem i Loganem na tylnych siedzeniach, właściwie uklęknęłam z nimi na ziemię.
Nick rozdał każdemu z nas broń. Właściwie to chciałam zupełnie dowiedzieć się o co chodzi w tej akcji, dlaczego to robimy.
- Logan, dlaczego tak właściwie i co zamierzamy robić?
- Jedziemy z walizką do wielkiego opuszczonego banku.
- Co w tej walizce jest?
- Pieniądze.
- Za co? Ile?
- Pół miliona dolarów.
- Za co aż tyle?
- Za to by odzyskać Andrea.
- Co z nim?
- Ponoć go gdzieś uwięzili, musimy im to wpłacić, a jeden z naszych ludzi odbierze w tym samym momencie we wskazanym miejscu Andrea. Ale jestem niemalże pewien, że On już nie żyję, dlatego mamy fałszywki.
- I co to Wam da?
- Zabijemy najważniejszych przywódców, by już nigdy nikogo z naszych znajomych, bliskich przyjaciół nie zabili.
- A co jeśli On żyje?
- Sądzę, że jest na tyle mądry, że już by się wydostał.
- No nie wiem Logan, to się może nie udać.
- Jesteśmy na tyle dobrzy, że damy radę.
Westchnęłam niepewnie, po czym schowałam sobie broń w spodnie.
Dojeżdżając na miejsce Logan objaśnił nam, że gdy będzie stawiał na ziemię walizkę, mamy zacząć strzelać, pierw w czwórkę ludzi na przodzie, a później w resztę.
Pomodliliśmy się, wyszliśmy z auta i poszliśmy do opuszczonego budynku z czerwonej cegły.
Weszliśmy na drugie piętro i stanęliśmy w szeregu. Przed nami rozwinął się sztab ludzi, wszyscy z bronią.
Poczułam jak fala gorąca rozpływa się po moim ciele.
Każde z nas było na celowniku strony przeciwnej. Ja i Nick byliśmy po bokach zaś Joe i Logan stali po środku. Z obu stron zaczęli do nas podchodzić mężczyźni z bronią.
Logan postawił walizkę z pieniędzmi na podłogę. Nick wraz ze mną znokautował kolesi podchodzących do nas. Podstawiliśmy im tak zwanego haka, złapaliśmy w locie. Obezwładniliśmy ich i równocześnie gdy byli w złej pozycji zaczęliśmy z ich broni strzelać w drużynę przeciwną.
Oni natomiast odskoczyli w wielkie donice zupełnie nie reagując na naszą broń. Logan z Joe zaczęli strzelać prosto w serca "władzy". Ustrzelili trzech z czwórki.
Ja z Nickiem uciekliśmy ciągnąc za sobą sztab ludzi. Taki był plan. Odwróciliśmy ich uwagę od moich pozostałych tam dwóch braci.
Schowałam się z bratem w jednym dawnym boksie biurowym.
- Ty pobiegniesz do piwnicy, a ja na dach, w porządku? - zapytał.
- Tak, pewnie.
- Dasz sobie radę?
- Oczywiście.
- Spotkamy się przy naszym busie.
- Okej.
Wyciągnęłam broń spod bluzki, odbezpieczyłam ją, i powolnym krokiem wydostałam się na główną drogę.
Za mną pobiegł jeden tylko jeden mężczyzna.
Zaciągnęłam go na dół. Gdzie okazał się być basen. Nie sądziłam, że w takim miejscu może akurat znajdować się basen, ale widocznie poza zabieraniem pieniędzy ludziom mieli inne atrakcje w banku.
Zbiegłam po metalowych schodach na dół i starałam się uciec przed uzbrojonym mężczyzną. Nie byłam już w stanie dalej pobiec, nie miałam po prostu gdzie. Zauważyłam, że przez okno z góry spadł jeden człowiek. Widziałam, że Nick porządnie zabrał się już za swoją robotę.
Stanęłam przy ścianie, gdy mężczyzna podszedł do mnie, odepchnęłam go od siebie i wepchnęłam prosto do basenu. Napełnionego jeszcze wodą. Bank chyba dość krótko stoi pusty skoro jeszcze nie wypróżnili go.
Jak wspomniałam, wepchnęłam uzbrojonego faceta do basenu.
Pech chciał, że zahaczyłam się z jego kamizelką. Wpadłam z nim do wody.
Wpłynęliśmy od razu pod taflę, moja dłoń znalazła się na jego twarzy przecinając ją wskroś.
Miałam tak ostry paznokieć, że na jego twarzy zdecydowanie zostanie blizna.
To zdecydowanie nie był gentleman. Uderzył mnie w nogę z nadzieją, że stracę nad nią panowanie. Niestety, na ból taki byłam odporna, gorzej psychiczny. Uderzyłam go nogą prosto w krocze. Zwinął się z bólu. Wtedy właśnie to wyjęłam swoją broń. Strzeliłam prosto w niego. Rozszedł się huk.
Mężczyzna zszedł na dno, a wodę powoli zaczynała zabarwiać krew.
Wyszłam cała mokra z basenu i pozostawiając mokre ślady, pobiegłam na dach.
Chyba...
_______________________________________________________
http://instagram.com/newyorkdream_s follow
fback
KOMENTUJCIE! <3
poniedziałek, 21 kwietnia 2014
Rozdział 41.
JUSTIN
Około pierwszej w nocy, zaprosiłem Selene do siebie. Wziąłem ją pierwszy raz od dłuższego czasu za rękę, splotłem nam palce i pocałowałem w nie.
Selena chwyciła zaś swoje szpilki w dłonie i szła blisko mnie, trzymając zdecydowanie moją dłoń.
Szła boso, nie przejmując się niczym. Czułem, że teraz jedyne co było dla niej ważne to moja obecność.
Tylko gdy doszliśmy do mojego domu, Selena rzuciła z rąk swoje szpilki.
- Więc tak teraz wygląda Twoje pobojowisko.
- Jakie pobojowisko?
- Po rozwodzie.
- Ta, zabrała wszystko.
- Wszystko prócz tego.
Selena podeszła do ściany na której wisiały jej zdjęcia ze mną.
- Czy One tu cały czas wisiały? - powiedziała uśmiechnięta.
- Cały cały. Od kiedy się ożeniłem z Angelą, obserwowała Cię, bo tutaj wisiałaś, więc nie była pewna swojej pozycji. Ale mimo wszystko, cały czas tu byłaś.
- Obserwowała mnie? W jaki sposób?
- No patrzała czy nie pojawiałaś się w naszych okolicach.
- Och, ale tego, że ją zdradzałeś nie zauważyła.
- Głupia i tyle.
- Nie myśl sobie, że gdy będzie u nas taka sytuacja, to ja tego nie zauważę.
- Nie będzie - stanąłem przed nią i musnąłem w usta.
- Mam nadzieję.
- Skarbie, zaczekaj tutaj - posadziłem ją na sofie w salonie.
Wyszedłem na taras gdzie stała moja gitara, wziąłem ją do pokoju.
- Napisałem coś. Kiedyś, kiedy nie byliśmy ze sobą, kiedy byłem zupełnie kim innym, z kimś innym,
a wiedziałem, że powinienem z Tobą, bo jesteś tą jedyną. Posłuchasz?
- Oczywiście.
Zagrałem pierwsze akordy na gitarze...
Czy Cię rozczarowałem lub zawiodłem?
Czy powinienem czuć się winny lub pozwolić sędziom marszczyć brwi?
Bo zobaczyłem nasz koniec, zanim to się zaczęło
Tak, wiedziałem, że byłaś zaślepiona i zrozumiałem, że wygrałem.
Więc wziąłem to, co nadane mi przez wieczne prawo
Wyprowadziłem Twoją duszę w noc.
To może już koniec, ale to nie skończy się tutaj
Jestem tu dla Ciebie, jeśli tylko ci jeszcze zależy
Dotknęłaś mojego serca, dotknęłaś mojej duszy.
Zmieniłaś moje życie i wszystkie moje cele.
A miłość jest ślepa i wiedziałem to, gdy
Moje serce było zaślepione przez Ciebie.
Całowałem twoje usta i dotykałem Twego policzka
Dzieliłem z Tobą sny, dzieliłem z Tobą łóżko
Znam Cię dobrze, znam Twój zapach.
Uzależniłem się od ciebie
Żegnaj, moja ukochana.
Żegnaj, moja przyjaciółko.
Byłaś tą jedyną.
Byłaś tą jedyną dla mnie.
Jestem marzycielem, ale kiedy się budzę,
Nie możesz zniszczyć mojego ducha - zabierasz jedynie moje marzenia.
I kiedy ruszysz na przód, pamiętaj o mnie
Pamiętaj nas i o tym, czym byliśmy.
Widziałem jak płaczesz, widziałem jak się śmiejesz.
Obserwowałem Cię gdy spałaś
Mógłbym być ojcem Twojego dziecka.
Mógłbym spędzić z Tobą całe życie.
Znam Twoje lęki, a Ty znasz moje.
Mieliśmy wątpliwości, ale teraz jest dobrze
I kocham Cię, przysięgam, że to prawda.
Nie potrafię bez Ciebie żyć.
Żegnaj, moja ukochana.
Żegnaj, moja przyjaciółko.
Byłaś tą jedyną.
Byłaś tą jedyną dla mnie.
I wciąż trzymam Twoją dłoń w mojej.
Kiedy śpię.
Obnażę przed Tobą swoją duszę
gdy będę klęczał u Twych stóp
Żegnaj, moja ukochana.
Żegnaj, moja przyjaciółko.
Byłaś tą jedyną.
Byłaś tą jedyną dla mnie.
Jestem taki pusty, kochanie, jestem taki pusty.
Jestem taki, jestem taki, jestem taki pusty.
Z każdym słowem jakie wypowiadałem widziałem jak narastają łzy w oczach Seleny, aż w końcu wulkan wybuchł. Rozpłakała się i wtuliła w moją klatkę piersiową.
- Skąd taki tekst?
- Pisałem to co czułem. A czułem wtedy jak wszystko we mnie się rozrywało. \
- Aż tak mocno?
- Oczywiście. Dlatego teraz się cieszę każdą chwilą z Tobą.
- Wszystkim tym co robię? - zapytała przygryzając wargę.
- Wszystkim.
- Witaj skarbie... - powiedziała ponętnie - Nie zabłądziłeś? Pragniesz mnie?
- Tak - dodałem, wodząc dłońmi po jej ciele.
- Wiem, każdy chce. Chcesz tego? Dobrze trafiłeś skarbie, ale uważaj, czasem gryzę.
Selena wodziła dłońmi po moim ciele i przygryzła moje ucho, wypowiadając sprośne rzeczy. Wziąłem ją na ręce. Oplotła nogi w okół moich bioder, moje ręce zaś znalazły się pod jej pupą.
Zaniosłem ją na swoje łóżko i delikatnie opadając z nią na nie pozbywałem się z niej sukienki.
- Czy to nowa pościel? - zapytała
- Ciekawa gra wstępna.
- Nie nie, chodzi mi o to czy zmieniłeś ją po rozwodzie i Angela na niej nie spała?
- Nowa nowa. Możesz siebie tutaj zostawić.
- Świetnie.
Selena wstała z łóżka i zsunęła z siebie jednym ruchem sukienkę.
- Nie musiałeś się tak trudzić.
- Chodź już tu do mnie.
Oddała mi się. Jak za pierwszym razem, obydwoje nie pozostawaliśmy sobie dłużni. Im więcej dawałem tym więcej otrzymywałem.
Selena starała się robić wszystko dokładnie i czule, tak bym czuł, że mnie pragnie, oddawałem jej to co mogłem z podwójną siłą. Starałem się jej dorównać i dogodzić. Tego wieczora po trzech godzinach, kilku orgazmach, przeżyłem wraz z Seleną najsilniejszy, najintensywniejszy orgazm dotychczas.
Żadna z moich partnerek ani kochanek nie doznała ze mną tak mocnego uczucia jak dzisiaj ja z Seleną.
Sytuacja obróciła się w nieco komiczną dopiero gdy usłyszeliśmy, że ktoś od-klucza drzwi od mojego domu.
Zerwaliśmy się z Seleną z łóżka, założyłem luźną koszulkę i spodenki, Selena natomiast wciskała się
w swoją sukienkę w której tu zagościła.
W takim momencie po takim seksie powinniśmy odpoczywać, leżeć, relaksować się i pieścić się jeszcze przez chwilkę, a nie zrywać z łóżka i udawać, że nic nie zaszło.
W ostatnim momencie gdy Sel zapięła sukienkę w domu pojawiła się moja mama.
Kazałem mojej ukochanej zostać na górze by nie drażnić lwa.
- Selena zaczekaj tutaj - szepnąłem
- Dlaczego? Nie chcesz by mnie poznała?
- Chcę, ale nie dzisiaj, nie teraz.
- Czemu? Coś zrobiłam?
- Ten rozwód, to wszystko, Ona jeszcze nie jest gotowa. Chwila, zaczekaj, zaraz wracam.
Selena westchnęła znacząco. Usiadła na łóżko po turecku podwijając sukienkę.
SELENA
Nie wiem dlaczego nie chciał poznać mnie ze swoją mamą. Czy się mnie wstydził?
Chciałam ją poznać, zobaczyć jaka jest, jak traktuje Justina i jego związki, ale w ogóle nie dano mi na to szansy. Justin powiedział, że za chwilę wróci, a jego rozmowy z mamą dłużyły się i dłużyły w nieskończoność.
Wzięłam więc po cichu kąpiel, ubrałam koszulkę Justina i położyłam się do łóżka. Nie zamierzałam wyczekiwać, aż książę wróci. Od razu zasnęłam, nawet gdy obudziłam się około ósmej rano nie pamiętałam kiedy Justin przyszedł.
Wstałam z łóżka, ubrałam się i zeszłam na dół. Wzięłam tylko butelkę wody z lodówki i ubrałam szpilki na nogi. Nie zaczekałam aż Justin wstanie. Wzięłam jedne z dziesięciu jak nie dwudziestu par okularów, założyłam na oczy i wyszłam z jego domu.
Wyszłam z jego rezydencji, upiłam łyka wody z butelki i skierowałam się w stronę domu. Widziałam spojrzenia ludzi, wiedziałam, że traktują mnie jak dziwkę, ale szłam przecież od swojego faceta... Który chyba się mnie wstydzi.
Szłam w swojej wczorajszej sukience z wczorajszym makijażem. Moje nogi powoli odpadały już przez noszenie tych szpilek tyloma osiedlami, alejami, ulicami. Po drodze spotkałam kilku znajomych. Nie byłam zadowolona, bo widzieli mnie w takim stanie, ale no już trudno, nie zmienię tego.
Około trzydziestu minut później byłam dopiero w domu. Moi bracia wciągnęli mnie sprzed wyjścia do środka i kazali być cicho.
- O co chodzi?
- Wyjeżdżamy.
- Znów coś zrobiliście?
- Nie. Wyjeżdżamy, by coś zrobić.
- I ja też muszę?
- Oczywiście.
- Po co?!
- Obiecałaś, że z nami będziesz to się tego trzymaj. I się pierw umyj.
- Coś nie tak?
- Twój zapach, makijaż, strój.
- Odwal się. Zaraz będę gotowa.
I tak w trybie natychmiastowym pobiegłam na górę, wzięłam na prawdę szybki prysznic, mniej niż pięć minut. Zrobiłam nowy makijaż, założyłam czarną koszulkę i jeansy.
- Gdzie w ogóle jedziemy? - krzyknęłam
- Lecimy.
- Kurwa. Nie pytam jak czy co, tylko gdzie, nie wiem w co się ubrać, ani ile rzeczy wziąć.
- Już Cię spakowaliśmy.
- Co!? Grzebaliście w moich rzeczach?
Zeszłam do nich zapinając spodnie.
- Świnie - dodałam wpychając telefon do kieszeni.
- Musieliśmy, spakowaliśmy Ci takie wiosenne rzeczy.
- I tak pewnie nic do siebie nie będzie pasowało, ale jakoś przeżyję te...dni.
- Trzy dni.
- Czemu aż tyle?
- Dzisiaj lecimy, jutro cała akcja, a pojutrze wracamy. Taka droga.
- Gdzie lecimy? - Joe uśmiechnął się - Gdzie lecimy?
- Do Paryża.
- O - dodałam - Mogę...
- Nie nie możesz wziąć Justina.
- Skąd wiecie, że ja z nim jestem, i niby dlaczego?
- Napisał nam sms, że się pogodziliście, że jesteś u niego, i że nie mamy się martwić.
- I tak się byście nie martwili.
Napisałam Justinowi już w drodze na lotnisko sms'a, że wyjeżdżam. Żałowałam, że nie mogę go zabrać ze sobą w tak magiczne miejsce jakim jest Paryż, stolica zakochanych.
Mimo wszystko chciałam by był ze mną, w takim momencie.
Nie lecieliśmy samolotem jak normalni pasażerowie. Mieliśmy wynajęty swój prywatny samolot, bez odpraw, bez zbędnych ludzi, bez marnowania czasu. Weszliśmy do samolotu, walizki ułożyliśmy na bezpiecznych miejscach, zapięliśmy pasy, i tak gdy było wszystko gotowe wylecieliśmy. Umierałam już z głodu, nie tknęłam nic od ponad dwunastu godzin.
Gdy tylko można było się odpiąć, poszłam od razu po coś do jedzenia. Poprosiłam jedną stewardessę, która była na pokładzie o paczkę ciasteczek, kanapki, wodę. Razem z chłopakami zjedliśmy jeszcze ze trzy paczki chipsów, i usnęliśmy oglądając film.
I tak sama podróż zajęła nam około dziesięciu godzin.
Więc w samym hotelu byliśmy około dwudziestej.
Dostałam osobny pokój, tuż koło chłopaków ale jednak sama!
Od razu gdy dojechaliśmy do hotelu, otworzyłam walizkę by zobaczyć co mi moi bracia naładowali.
O dziwo rzeczy były ładne, ale prawie wszystko jeszcze z metkami.
Czyli z tych rzeczy jeszcze mogłam w sklepie zrezygnować.
Trudno darmo, poradzę sobie. Oderwałam wszystkie metki, wyciągnęłam szlafrok, spodnie od piżamy, koszulkę. Przebrałam się, umyłam włosy, zmyłam makijaż, założyłam swoją piżamę, szlafrok. Usiadłam na łóżko, wyciągnęłam ze spodni telefon i wybrałam numer do Justina.
____________________________________
KOMENTUJCIE! <3
Około pierwszej w nocy, zaprosiłem Selene do siebie. Wziąłem ją pierwszy raz od dłuższego czasu za rękę, splotłem nam palce i pocałowałem w nie.
Selena chwyciła zaś swoje szpilki w dłonie i szła blisko mnie, trzymając zdecydowanie moją dłoń.
Szła boso, nie przejmując się niczym. Czułem, że teraz jedyne co było dla niej ważne to moja obecność.
Tylko gdy doszliśmy do mojego domu, Selena rzuciła z rąk swoje szpilki.
- Więc tak teraz wygląda Twoje pobojowisko.
- Jakie pobojowisko?
- Po rozwodzie.
- Ta, zabrała wszystko.
- Wszystko prócz tego.
Selena podeszła do ściany na której wisiały jej zdjęcia ze mną.
- Czy One tu cały czas wisiały? - powiedziała uśmiechnięta.
- Cały cały. Od kiedy się ożeniłem z Angelą, obserwowała Cię, bo tutaj wisiałaś, więc nie była pewna swojej pozycji. Ale mimo wszystko, cały czas tu byłaś.
- Obserwowała mnie? W jaki sposób?
- No patrzała czy nie pojawiałaś się w naszych okolicach.
- Och, ale tego, że ją zdradzałeś nie zauważyła.
- Głupia i tyle.
- Nie myśl sobie, że gdy będzie u nas taka sytuacja, to ja tego nie zauważę.
- Nie będzie - stanąłem przed nią i musnąłem w usta.
- Mam nadzieję.
- Skarbie, zaczekaj tutaj - posadziłem ją na sofie w salonie.
Wyszedłem na taras gdzie stała moja gitara, wziąłem ją do pokoju.
- Napisałem coś. Kiedyś, kiedy nie byliśmy ze sobą, kiedy byłem zupełnie kim innym, z kimś innym,
a wiedziałem, że powinienem z Tobą, bo jesteś tą jedyną. Posłuchasz?
- Oczywiście.
Zagrałem pierwsze akordy na gitarze...
Czy Cię rozczarowałem lub zawiodłem?
Czy powinienem czuć się winny lub pozwolić sędziom marszczyć brwi?
Bo zobaczyłem nasz koniec, zanim to się zaczęło
Tak, wiedziałem, że byłaś zaślepiona i zrozumiałem, że wygrałem.
Więc wziąłem to, co nadane mi przez wieczne prawo
Wyprowadziłem Twoją duszę w noc.
To może już koniec, ale to nie skończy się tutaj
Jestem tu dla Ciebie, jeśli tylko ci jeszcze zależy
Dotknęłaś mojego serca, dotknęłaś mojej duszy.
Zmieniłaś moje życie i wszystkie moje cele.
A miłość jest ślepa i wiedziałem to, gdy
Moje serce było zaślepione przez Ciebie.
Całowałem twoje usta i dotykałem Twego policzka
Dzieliłem z Tobą sny, dzieliłem z Tobą łóżko
Znam Cię dobrze, znam Twój zapach.
Uzależniłem się od ciebie
Żegnaj, moja ukochana.
Żegnaj, moja przyjaciółko.
Byłaś tą jedyną.
Byłaś tą jedyną dla mnie.
Jestem marzycielem, ale kiedy się budzę,
Nie możesz zniszczyć mojego ducha - zabierasz jedynie moje marzenia.
I kiedy ruszysz na przód, pamiętaj o mnie
Pamiętaj nas i o tym, czym byliśmy.
Widziałem jak płaczesz, widziałem jak się śmiejesz.
Obserwowałem Cię gdy spałaś
Mógłbym być ojcem Twojego dziecka.
Mógłbym spędzić z Tobą całe życie.
Znam Twoje lęki, a Ty znasz moje.
Mieliśmy wątpliwości, ale teraz jest dobrze
I kocham Cię, przysięgam, że to prawda.
Nie potrafię bez Ciebie żyć.
Żegnaj, moja ukochana.
Żegnaj, moja przyjaciółko.
Byłaś tą jedyną.
Byłaś tą jedyną dla mnie.
I wciąż trzymam Twoją dłoń w mojej.
Kiedy śpię.
Obnażę przed Tobą swoją duszę
gdy będę klęczał u Twych stóp
Żegnaj, moja ukochana.
Żegnaj, moja przyjaciółko.
Byłaś tą jedyną.
Byłaś tą jedyną dla mnie.
Jestem taki pusty, kochanie, jestem taki pusty.
Jestem taki, jestem taki, jestem taki pusty.
Z każdym słowem jakie wypowiadałem widziałem jak narastają łzy w oczach Seleny, aż w końcu wulkan wybuchł. Rozpłakała się i wtuliła w moją klatkę piersiową.
- Skąd taki tekst?
- Pisałem to co czułem. A czułem wtedy jak wszystko we mnie się rozrywało. \
- Aż tak mocno?
- Oczywiście. Dlatego teraz się cieszę każdą chwilą z Tobą.
- Wszystkim tym co robię? - zapytała przygryzając wargę.
- Wszystkim.
- Witaj skarbie... - powiedziała ponętnie - Nie zabłądziłeś? Pragniesz mnie?
- Tak - dodałem, wodząc dłońmi po jej ciele.
- Wiem, każdy chce. Chcesz tego? Dobrze trafiłeś skarbie, ale uważaj, czasem gryzę.
Selena wodziła dłońmi po moim ciele i przygryzła moje ucho, wypowiadając sprośne rzeczy. Wziąłem ją na ręce. Oplotła nogi w okół moich bioder, moje ręce zaś znalazły się pod jej pupą.
Zaniosłem ją na swoje łóżko i delikatnie opadając z nią na nie pozbywałem się z niej sukienki.
- Czy to nowa pościel? - zapytała
- Ciekawa gra wstępna.
- Nie nie, chodzi mi o to czy zmieniłeś ją po rozwodzie i Angela na niej nie spała?
- Nowa nowa. Możesz siebie tutaj zostawić.
- Świetnie.
Selena wstała z łóżka i zsunęła z siebie jednym ruchem sukienkę.
- Nie musiałeś się tak trudzić.
- Chodź już tu do mnie.
Oddała mi się. Jak za pierwszym razem, obydwoje nie pozostawaliśmy sobie dłużni. Im więcej dawałem tym więcej otrzymywałem.
Selena starała się robić wszystko dokładnie i czule, tak bym czuł, że mnie pragnie, oddawałem jej to co mogłem z podwójną siłą. Starałem się jej dorównać i dogodzić. Tego wieczora po trzech godzinach, kilku orgazmach, przeżyłem wraz z Seleną najsilniejszy, najintensywniejszy orgazm dotychczas.
Żadna z moich partnerek ani kochanek nie doznała ze mną tak mocnego uczucia jak dzisiaj ja z Seleną.
Sytuacja obróciła się w nieco komiczną dopiero gdy usłyszeliśmy, że ktoś od-klucza drzwi od mojego domu.
Zerwaliśmy się z Seleną z łóżka, założyłem luźną koszulkę i spodenki, Selena natomiast wciskała się
w swoją sukienkę w której tu zagościła.
W takim momencie po takim seksie powinniśmy odpoczywać, leżeć, relaksować się i pieścić się jeszcze przez chwilkę, a nie zrywać z łóżka i udawać, że nic nie zaszło.
W ostatnim momencie gdy Sel zapięła sukienkę w domu pojawiła się moja mama.
Kazałem mojej ukochanej zostać na górze by nie drażnić lwa.
- Selena zaczekaj tutaj - szepnąłem
- Dlaczego? Nie chcesz by mnie poznała?
- Chcę, ale nie dzisiaj, nie teraz.
- Czemu? Coś zrobiłam?
- Ten rozwód, to wszystko, Ona jeszcze nie jest gotowa. Chwila, zaczekaj, zaraz wracam.
Selena westchnęła znacząco. Usiadła na łóżko po turecku podwijając sukienkę.
SELENA
Nie wiem dlaczego nie chciał poznać mnie ze swoją mamą. Czy się mnie wstydził?
Chciałam ją poznać, zobaczyć jaka jest, jak traktuje Justina i jego związki, ale w ogóle nie dano mi na to szansy. Justin powiedział, że za chwilę wróci, a jego rozmowy z mamą dłużyły się i dłużyły w nieskończoność.
Wzięłam więc po cichu kąpiel, ubrałam koszulkę Justina i położyłam się do łóżka. Nie zamierzałam wyczekiwać, aż książę wróci. Od razu zasnęłam, nawet gdy obudziłam się około ósmej rano nie pamiętałam kiedy Justin przyszedł.
Wstałam z łóżka, ubrałam się i zeszłam na dół. Wzięłam tylko butelkę wody z lodówki i ubrałam szpilki na nogi. Nie zaczekałam aż Justin wstanie. Wzięłam jedne z dziesięciu jak nie dwudziestu par okularów, założyłam na oczy i wyszłam z jego domu.
Wyszłam z jego rezydencji, upiłam łyka wody z butelki i skierowałam się w stronę domu. Widziałam spojrzenia ludzi, wiedziałam, że traktują mnie jak dziwkę, ale szłam przecież od swojego faceta... Który chyba się mnie wstydzi.
Szłam w swojej wczorajszej sukience z wczorajszym makijażem. Moje nogi powoli odpadały już przez noszenie tych szpilek tyloma osiedlami, alejami, ulicami. Po drodze spotkałam kilku znajomych. Nie byłam zadowolona, bo widzieli mnie w takim stanie, ale no już trudno, nie zmienię tego.
Około trzydziestu minut później byłam dopiero w domu. Moi bracia wciągnęli mnie sprzed wyjścia do środka i kazali być cicho.
- O co chodzi?
- Wyjeżdżamy.
- Znów coś zrobiliście?
- Nie. Wyjeżdżamy, by coś zrobić.
- I ja też muszę?
- Oczywiście.
- Po co?!
- Obiecałaś, że z nami będziesz to się tego trzymaj. I się pierw umyj.
- Coś nie tak?
- Twój zapach, makijaż, strój.
- Odwal się. Zaraz będę gotowa.
I tak w trybie natychmiastowym pobiegłam na górę, wzięłam na prawdę szybki prysznic, mniej niż pięć minut. Zrobiłam nowy makijaż, założyłam czarną koszulkę i jeansy.
- Gdzie w ogóle jedziemy? - krzyknęłam
- Lecimy.
- Kurwa. Nie pytam jak czy co, tylko gdzie, nie wiem w co się ubrać, ani ile rzeczy wziąć.
- Już Cię spakowaliśmy.
- Co!? Grzebaliście w moich rzeczach?
Zeszłam do nich zapinając spodnie.
- Świnie - dodałam wpychając telefon do kieszeni.
- Musieliśmy, spakowaliśmy Ci takie wiosenne rzeczy.
- I tak pewnie nic do siebie nie będzie pasowało, ale jakoś przeżyję te...dni.
- Trzy dni.
- Czemu aż tyle?
- Dzisiaj lecimy, jutro cała akcja, a pojutrze wracamy. Taka droga.
- Gdzie lecimy? - Joe uśmiechnął się - Gdzie lecimy?
- Do Paryża.
- O - dodałam - Mogę...
- Nie nie możesz wziąć Justina.
- Skąd wiecie, że ja z nim jestem, i niby dlaczego?
- Napisał nam sms, że się pogodziliście, że jesteś u niego, i że nie mamy się martwić.
- I tak się byście nie martwili.
Napisałam Justinowi już w drodze na lotnisko sms'a, że wyjeżdżam. Żałowałam, że nie mogę go zabrać ze sobą w tak magiczne miejsce jakim jest Paryż, stolica zakochanych.
Mimo wszystko chciałam by był ze mną, w takim momencie.
Nie lecieliśmy samolotem jak normalni pasażerowie. Mieliśmy wynajęty swój prywatny samolot, bez odpraw, bez zbędnych ludzi, bez marnowania czasu. Weszliśmy do samolotu, walizki ułożyliśmy na bezpiecznych miejscach, zapięliśmy pasy, i tak gdy było wszystko gotowe wylecieliśmy. Umierałam już z głodu, nie tknęłam nic od ponad dwunastu godzin.
Gdy tylko można było się odpiąć, poszłam od razu po coś do jedzenia. Poprosiłam jedną stewardessę, która była na pokładzie o paczkę ciasteczek, kanapki, wodę. Razem z chłopakami zjedliśmy jeszcze ze trzy paczki chipsów, i usnęliśmy oglądając film.
I tak sama podróż zajęła nam około dziesięciu godzin.
Więc w samym hotelu byliśmy około dwudziestej.
Dostałam osobny pokój, tuż koło chłopaków ale jednak sama!
Od razu gdy dojechaliśmy do hotelu, otworzyłam walizkę by zobaczyć co mi moi bracia naładowali.
O dziwo rzeczy były ładne, ale prawie wszystko jeszcze z metkami.
Czyli z tych rzeczy jeszcze mogłam w sklepie zrezygnować.
Trudno darmo, poradzę sobie. Oderwałam wszystkie metki, wyciągnęłam szlafrok, spodnie od piżamy, koszulkę. Przebrałam się, umyłam włosy, zmyłam makijaż, założyłam swoją piżamę, szlafrok. Usiadłam na łóżko, wyciągnęłam ze spodni telefon i wybrałam numer do Justina.
____________________________________
KOMENTUJCIE! <3
czwartek, 17 kwietnia 2014
Rozdział 40.
SELENA
Nadeszła w końcu sobota, dzień urodzin Christiana. Wstałam około ósmej nad ranem. Obudził mnie telefon. Tak to była moja przeszłość, w końcu zamierzała się odezwać.
Wstałam dyskretnie z łóżka i zeszłam na dół, chwytając telefon.
Wyszłam na taras. Wszyscy w domu jeszcze spali, nie chciałam by mnie usłyszeli. Narzuciłam więc jakąś bluzę na siebie i wyszłam na taras, z tarasu furtką na plażę.
Miałam czarne spodenki do snu, więc strój nie podpadał.
Justin dzwonił już trzeci raz pod rząd. W końcu odebrałam.
- Halo?
- Selena? Jesteś w mieście?
- Tak. Ja się nigdzie nie wybierałam.
- Musiałem.
- Oczywiście, tak.
- Na prawdę, wolałem wyjechać do rodziny.
- Po co dzwonisz?
- Wracam do miasta. O dziewiętnastej będę czekał na Ciebie w parku.
- Po co?
- Jeśli zdecydujesz się pozostać ze mną, przyjdź będę czekał do północy. Jeśli nie, odejdę, obiecuję.
- Akurat dzisiaj musisz takie coś robić?
- Dlaczego by nie?
- Christian ma dwudzieste pierwsze urodziny.
- Wiesz gdzie mnie szukać. Nasza altanka.
Rozłączył się. Nic więcej nie dodał. Ja nic więcej nie powiedziałam. Wróciłam do domu, poszłam do kuchni
szybko przyrządziłam naleśniki, dodałam bitej śmietany, owoców leśnych, żelków, ciasteczek.
W sam środek wbiłam świeczkę, jedną czerwoną świeczkę w znaczki z kart do gry w oczko. Poszłam na górę, przekraczając próg pokoju zaczęłam nucić Christianowi sto lat.
Obudził się z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Sto lat skarbie, żeby Cię otaczali sami pozytywni ludzie. Czego duszyczka Ci zapragnie.
- Mam wszystko czego potrzebuję.
- Pomyśl życzenie i zdmuchnij.
- Życzę sobie, abyś została na zawsze - brał oddech.
- Nie! - zakryłam świeczkę - Nie możesz mówić na głos, bo się nie spełni.
- To nawet nie jest tort, nie będzie się liczyło.
- To teraz sam sobie to jedz - zdmuchnęłam świeczkę i przechyliłam naleśniki w jego stronę, upadły na jego klatkę - W dupie mam te urodziny. Nic docenić nie umiesz.
Wyszłam z pokoju i poszłam do łazienki. Nie miałam najmniejszego poczucia winy. Przestało mi na facetach
i ich humorkach zależeć. Nie przejmowałam się czy to jego urodziny czy nie.
Wzięłam prysznic, po czym owinęłam się w ręcznik i umyłam włosy. Tak zleciała mi godzina. Gdy stanęłam przed lustrem, pojawił się za mną Christian. Objął mnie w pasie i szepnął ciche przepraszam do ucha.
Ręką zjechał w moje miejsce intymne, wciąż ocierając się o mnie swoim kleistym ciałem.
Zagryzłam wargę z rozkoszy, jaką mi dał. Musiałam to zrobić, chociażby dlatego, że miał urodziny, nie chciałam mu sprawić przykrości.
Akurat z tego powodu, nie mogłam. Zrobiłam to, tylko dla czystej przyjemności Christiana, a dla siebie?
Żeby spalić kilka kalorii. Żeby mieć jakiś może trening kardio.
Robiłam to z nim... Około trzech godzin. Nie wiem dlaczego i jakim sposobem tyle wytrzymaliśmy. Ale wiedziałam, że muszę się znowu wykapać, od nowa ułożyć fryzurę, umalować się, ubrać sukienkę, szpilki, rajstopy, być gotowa na dziewiętnastą na przyjęcie Chrisa.
Byłam dopiero gotowa około godziny siedemnastej. Zadzwoniłam więc do swoich przyjaciółek i powiedziałam im o Justinie. Chris jeszcze się szykował, więc miałam okazję chwilę się wygadać ze swojego sumienia.
Zrobiłam połączenie konferencyjne z Amy i z Natalie.
- Justin dzwonił do mnie, chce mnie zobaczyć, mam wybrać albo jego albo Chrisa, pogubiłam się.
- Pójdziesz?
- Nie wiem.
- Nie idź, zrani Cię.
- A może chce cokolwiek wyjaśnić?
- Nie idź.
- Jednogłośnie?
- Tak. Zabraniamy.
- Poradzę sobie.
- Nie wolno Ci, to urodziny Christiana. Powinnaś z nim tam być.
- Tak tak, dziękuję za poradę - dodałam sarkastycznie i rozłączyłam się.
Czekałam na Chrisa do osiemnastej. Zszedł poddenerwowany.
- Co się stało?
- Nie chcę tej imprezy.
- Dlaczego?
- Mam dziwne przeczucie.
- Jakie?
- Że coś się stanie. Mi.
- Nic Ci nie będzie, nie panikuj.
- Bądź przy mnie.
- Będę.
Chris musnął mnie w usta, wyszliśmy z domu i poszliśmy do auta.
Pojechaliśmy do restauracji, gdzie czekali rodzice i znajomi. Przywitałam się z nimi, przedstawiłam się, opowiedziałam trochę o sobie. Okazali się być bardzo ciepłymi ludźmi.
Poznałam ich od środka. Opowiedzieli mi wszystko o sobie, o swoich przyzwyczajeniach, corocznych wycieczkach na Hawaje. O tym jak rodzina jest dla nich ważna, o tym jak wierność stawiają na pierwszym miejscu. Poczułam się dziwnie... Zupełnie jakby jego rodzice mnie przed czymś przestrzegali.
Jakby mówili - nie popełniaj błędów.
Ale w tym samym momencie uświadomili mi, że warto popełniać błędy. Błędy w szczególności miłosne.
Nie nauczę się za wiele, jeśli sama nie doświadczę czegoś na swojej skórze.
Niedaleko do północy wnieśli tort, zdjęcia Christiana ze mną były na nim, Christian ze znajomymi, rodziną, wiele wspomnień. Wszyscy zaczęli śpiewać mu sto lat, uśmiechał się cały czas, uśmiechnięty, zadowolony. Aż w końcu musiał nadejść mój huragan.
Tylko gdy Christian pokroił tort, poprosiłam go ze sobą na zewnątrz restauracji.
- Coś Ci się stało? - zapytał
- Duszno tam mi troszkę było. Muszę iść sobie.
- Gdzie? Czemu? Jeszcze impreza dobrze się nie rozkręciła. Rodzice już idą.
- Muszę, po prostu muszę.
- Wrócisz?
- Nie wiem, Christian, na prawdę nie wiem.
- Co takiego się stało?
- Zrobiłam coś złego. Nie powinnam się z Tobą w ogóle umówić.
- Selena. To moje urodziny, na prawdę to zrobisz?
- Muszę. Chcę....
Stanęłam delikatnie na opuszkach palców u stóp, delikatnie musnęłam go w policzek.
Odwróciłam się i machnęłam ręką przy ulicy aby taksówka się zatrzymała.
Wsiadłam do środka i poprosiłam by zawiózł mnie do parku. Byłam ubrana zupełnie jak księżniczka. Czerwona sukienka, szpilki, umalowana, wyszykowana jak na bal.
Gdy tylko dojechałam do parku, zegar wskazywał za pięć minut północ. Zapłaciłam kierowcy i wysiadłam
z auta. Ścieżka prowadziła mnie wprost na altankę. Kawałek drogi był do przebycia, zdjęłam więc swoje seksowne szpilki i skierowałam się na odludnioną altankę.
Z daleko dojrzałam Justina, siedział i czekał na moje pojawienie się. Jak mówił tak był. Czekałby całą noc, tylko po to bym się zjawiła. Justin niemalże usypiał. Gwizdnęłam cicho, automatycznie na jego widok uśmiechnęłam się.
Przyspieszyłam kroku, Justin wstał z miejsca i uśmiechnął się szeroko.
Dobiegłam na altankę, Justin przybliżył się do mnie i objął w pasie. Upuściłam szpilki na ziemię, oplotłam ręce wokół szyi Justina, zmierzwiłam delikatnie jego włosy i musnęłam w usta. Justin podniósł mnie w górę, wyszeptał Kocham Cię, okręcił mną, złożył pocałunek na ustach.
- Ostatnio budziłem się sam. Wywalczyłem swój własny kąt. I teraz chcę Cię tylko przytulać. Jedyne czego teraz pragnę to poczuć smak Twoich ust. Moja, moja, moja, moja.
W tym momencie wtuliłam się w niego jak mała dziewczynka, gdy się czegoś przestraszy.
- Obdaruj mnie swoją miłością, jak nigdy dotąd - dodał - Ostatnimi dniami pragnąłem Cię jeszcze bardziej. Może i minęło trochę czasu, ale ja wciąż czuję to samo. Możliwe, że powinienem pozwolić Ci odejść.
- Nie powinieneś - złożyłam pocałunek na jego ustach.
Justin przechylił mnie ku ziemi.
- Przebywanie z Tobą, to jedna z moich ulubionych rzeczy.
- Justin - przeciągnęłam - Spędź ze mną noc - uśmiechnęłam się.
- Ale jeszcze nie teraz, mamy dopiero północ skarbie.
- Czy skarbie oznacza, że do siebie wróciliśmy?
- Ta cała sytuacja to oznacza - odpowiedział stanowczo - Jeśli tego chcesz - dodał.
- Najmocniej na świecie.
Justin odszedł ode mnie na kawałek, wziął ze sobą iPoda, włożył mi jedną słuchawkę do ucha, drugą sobie.
Włączył nam piosenkę, i poprosił mnie do tańca. Taki nietypowy romantyk.
Moje życie jest wspaniałe
Moje życie jest wspaniałe
Moja miłość jest czysta.
Zobaczyłem anioła.
I tego jestem pewien.
Uśmiechnęła się do mnie, kiedy byliśmy w metrze.
Była z innym mężczyzną.
Lecz nie poddam się i nie prześpię tej nocy,
Ponieważ mam plan.
Jesteś piękna. Jesteś piękna.
Jesteś piękna, to prawda.
Zobaczyłem twoją twarz w zatłoczonym miejscu,
I nie wiem, co zrobić,
Gdyż nigdy nie będę z tobą.
Tak, przyciągnęła moją uwagę,
Kiedy mijaliśmy się.
Mogła ujrzeć w mojej twarzy, że byłem,
Cholernie odurzony,
I nie sądzę, że ją jeszcze kiedyś zobaczę,
Ale dzieliliśmy chwile, które trwać będą do końca.
Jesteś piękna. Jesteś piękna.
Jesteś piękna, to prawda.
Zobaczyłem twoją twarz w zatłoczonym miejscu,
I nie wiem, co zrobić,
Gdyż nigdy nie będę z tobą.
Jesteś piękna. Jesteś piękna.
Jesteś piękna, to prawda.
Gdzieś musi być anioł z uśmiechem na twarzy,
Gdy wymyślił, że powinienem być z tobą.
Lecz nadszedł czas, aby zmierzyć się z prawdą,
Że nigdy nie będę z tobą.
Nadeszła w końcu sobota, dzień urodzin Christiana. Wstałam około ósmej nad ranem. Obudził mnie telefon. Tak to była moja przeszłość, w końcu zamierzała się odezwać.
Wstałam dyskretnie z łóżka i zeszłam na dół, chwytając telefon.
Wyszłam na taras. Wszyscy w domu jeszcze spali, nie chciałam by mnie usłyszeli. Narzuciłam więc jakąś bluzę na siebie i wyszłam na taras, z tarasu furtką na plażę.
Miałam czarne spodenki do snu, więc strój nie podpadał.
Justin dzwonił już trzeci raz pod rząd. W końcu odebrałam.
- Halo?
- Selena? Jesteś w mieście?
- Tak. Ja się nigdzie nie wybierałam.
- Musiałem.
- Oczywiście, tak.
- Na prawdę, wolałem wyjechać do rodziny.
- Po co dzwonisz?
- Wracam do miasta. O dziewiętnastej będę czekał na Ciebie w parku.
- Po co?
- Jeśli zdecydujesz się pozostać ze mną, przyjdź będę czekał do północy. Jeśli nie, odejdę, obiecuję.
- Akurat dzisiaj musisz takie coś robić?
- Dlaczego by nie?
- Christian ma dwudzieste pierwsze urodziny.
- Wiesz gdzie mnie szukać. Nasza altanka.
Rozłączył się. Nic więcej nie dodał. Ja nic więcej nie powiedziałam. Wróciłam do domu, poszłam do kuchni
szybko przyrządziłam naleśniki, dodałam bitej śmietany, owoców leśnych, żelków, ciasteczek.
W sam środek wbiłam świeczkę, jedną czerwoną świeczkę w znaczki z kart do gry w oczko. Poszłam na górę, przekraczając próg pokoju zaczęłam nucić Christianowi sto lat.
Obudził się z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Sto lat skarbie, żeby Cię otaczali sami pozytywni ludzie. Czego duszyczka Ci zapragnie.
- Mam wszystko czego potrzebuję.
- Pomyśl życzenie i zdmuchnij.
- Życzę sobie, abyś została na zawsze - brał oddech.
- Nie! - zakryłam świeczkę - Nie możesz mówić na głos, bo się nie spełni.
- To nawet nie jest tort, nie będzie się liczyło.
- To teraz sam sobie to jedz - zdmuchnęłam świeczkę i przechyliłam naleśniki w jego stronę, upadły na jego klatkę - W dupie mam te urodziny. Nic docenić nie umiesz.
Wyszłam z pokoju i poszłam do łazienki. Nie miałam najmniejszego poczucia winy. Przestało mi na facetach
i ich humorkach zależeć. Nie przejmowałam się czy to jego urodziny czy nie.
Wzięłam prysznic, po czym owinęłam się w ręcznik i umyłam włosy. Tak zleciała mi godzina. Gdy stanęłam przed lustrem, pojawił się za mną Christian. Objął mnie w pasie i szepnął ciche przepraszam do ucha.
Ręką zjechał w moje miejsce intymne, wciąż ocierając się o mnie swoim kleistym ciałem.
Zagryzłam wargę z rozkoszy, jaką mi dał. Musiałam to zrobić, chociażby dlatego, że miał urodziny, nie chciałam mu sprawić przykrości.
Akurat z tego powodu, nie mogłam. Zrobiłam to, tylko dla czystej przyjemności Christiana, a dla siebie?
Żeby spalić kilka kalorii. Żeby mieć jakiś może trening kardio.
Robiłam to z nim... Około trzech godzin. Nie wiem dlaczego i jakim sposobem tyle wytrzymaliśmy. Ale wiedziałam, że muszę się znowu wykapać, od nowa ułożyć fryzurę, umalować się, ubrać sukienkę, szpilki, rajstopy, być gotowa na dziewiętnastą na przyjęcie Chrisa.
Byłam dopiero gotowa około godziny siedemnastej. Zadzwoniłam więc do swoich przyjaciółek i powiedziałam im o Justinie. Chris jeszcze się szykował, więc miałam okazję chwilę się wygadać ze swojego sumienia.
Zrobiłam połączenie konferencyjne z Amy i z Natalie.
- Justin dzwonił do mnie, chce mnie zobaczyć, mam wybrać albo jego albo Chrisa, pogubiłam się.
- Pójdziesz?
- Nie wiem.
- Nie idź, zrani Cię.
- A może chce cokolwiek wyjaśnić?
- Nie idź.
- Jednogłośnie?
- Tak. Zabraniamy.
- Poradzę sobie.
- Nie wolno Ci, to urodziny Christiana. Powinnaś z nim tam być.
- Tak tak, dziękuję za poradę - dodałam sarkastycznie i rozłączyłam się.
Czekałam na Chrisa do osiemnastej. Zszedł poddenerwowany.
- Co się stało?
- Nie chcę tej imprezy.
- Dlaczego?
- Mam dziwne przeczucie.
- Jakie?
- Że coś się stanie. Mi.
- Nic Ci nie będzie, nie panikuj.
- Bądź przy mnie.
- Będę.
Chris musnął mnie w usta, wyszliśmy z domu i poszliśmy do auta.
Pojechaliśmy do restauracji, gdzie czekali rodzice i znajomi. Przywitałam się z nimi, przedstawiłam się, opowiedziałam trochę o sobie. Okazali się być bardzo ciepłymi ludźmi.
Poznałam ich od środka. Opowiedzieli mi wszystko o sobie, o swoich przyzwyczajeniach, corocznych wycieczkach na Hawaje. O tym jak rodzina jest dla nich ważna, o tym jak wierność stawiają na pierwszym miejscu. Poczułam się dziwnie... Zupełnie jakby jego rodzice mnie przed czymś przestrzegali.
Jakby mówili - nie popełniaj błędów.
Ale w tym samym momencie uświadomili mi, że warto popełniać błędy. Błędy w szczególności miłosne.
Nie nauczę się za wiele, jeśli sama nie doświadczę czegoś na swojej skórze.
Niedaleko do północy wnieśli tort, zdjęcia Christiana ze mną były na nim, Christian ze znajomymi, rodziną, wiele wspomnień. Wszyscy zaczęli śpiewać mu sto lat, uśmiechał się cały czas, uśmiechnięty, zadowolony. Aż w końcu musiał nadejść mój huragan.
Tylko gdy Christian pokroił tort, poprosiłam go ze sobą na zewnątrz restauracji.
- Coś Ci się stało? - zapytał
- Duszno tam mi troszkę było. Muszę iść sobie.
- Gdzie? Czemu? Jeszcze impreza dobrze się nie rozkręciła. Rodzice już idą.
- Muszę, po prostu muszę.
- Wrócisz?
- Nie wiem, Christian, na prawdę nie wiem.
- Co takiego się stało?
- Zrobiłam coś złego. Nie powinnam się z Tobą w ogóle umówić.
- Selena. To moje urodziny, na prawdę to zrobisz?
- Muszę. Chcę....
Stanęłam delikatnie na opuszkach palców u stóp, delikatnie musnęłam go w policzek.
Odwróciłam się i machnęłam ręką przy ulicy aby taksówka się zatrzymała.
Wsiadłam do środka i poprosiłam by zawiózł mnie do parku. Byłam ubrana zupełnie jak księżniczka. Czerwona sukienka, szpilki, umalowana, wyszykowana jak na bal.
Gdy tylko dojechałam do parku, zegar wskazywał za pięć minut północ. Zapłaciłam kierowcy i wysiadłam
z auta. Ścieżka prowadziła mnie wprost na altankę. Kawałek drogi był do przebycia, zdjęłam więc swoje seksowne szpilki i skierowałam się na odludnioną altankę.
Z daleko dojrzałam Justina, siedział i czekał na moje pojawienie się. Jak mówił tak był. Czekałby całą noc, tylko po to bym się zjawiła. Justin niemalże usypiał. Gwizdnęłam cicho, automatycznie na jego widok uśmiechnęłam się.
Przyspieszyłam kroku, Justin wstał z miejsca i uśmiechnął się szeroko.
Dobiegłam na altankę, Justin przybliżył się do mnie i objął w pasie. Upuściłam szpilki na ziemię, oplotłam ręce wokół szyi Justina, zmierzwiłam delikatnie jego włosy i musnęłam w usta. Justin podniósł mnie w górę, wyszeptał Kocham Cię, okręcił mną, złożył pocałunek na ustach.
- Ostatnio budziłem się sam. Wywalczyłem swój własny kąt. I teraz chcę Cię tylko przytulać. Jedyne czego teraz pragnę to poczuć smak Twoich ust. Moja, moja, moja, moja.
W tym momencie wtuliłam się w niego jak mała dziewczynka, gdy się czegoś przestraszy.
- Obdaruj mnie swoją miłością, jak nigdy dotąd - dodał - Ostatnimi dniami pragnąłem Cię jeszcze bardziej. Może i minęło trochę czasu, ale ja wciąż czuję to samo. Możliwe, że powinienem pozwolić Ci odejść.
- Nie powinieneś - złożyłam pocałunek na jego ustach.
Justin przechylił mnie ku ziemi.
- Przebywanie z Tobą, to jedna z moich ulubionych rzeczy.
- Justin - przeciągnęłam - Spędź ze mną noc - uśmiechnęłam się.
- Ale jeszcze nie teraz, mamy dopiero północ skarbie.
- Czy skarbie oznacza, że do siebie wróciliśmy?
- Ta cała sytuacja to oznacza - odpowiedział stanowczo - Jeśli tego chcesz - dodał.
- Najmocniej na świecie.
Justin odszedł ode mnie na kawałek, wziął ze sobą iPoda, włożył mi jedną słuchawkę do ucha, drugą sobie.
Włączył nam piosenkę, i poprosił mnie do tańca. Taki nietypowy romantyk.
Moje życie jest wspaniałe
Moje życie jest wspaniałe
Moja miłość jest czysta.
Zobaczyłem anioła.
I tego jestem pewien.
Uśmiechnęła się do mnie, kiedy byliśmy w metrze.
Była z innym mężczyzną.
Lecz nie poddam się i nie prześpię tej nocy,
Ponieważ mam plan.
Jesteś piękna. Jesteś piękna.
Jesteś piękna, to prawda.
Zobaczyłem twoją twarz w zatłoczonym miejscu,
I nie wiem, co zrobić,
Gdyż nigdy nie będę z tobą.
Tak, przyciągnęła moją uwagę,
Kiedy mijaliśmy się.
Mogła ujrzeć w mojej twarzy, że byłem,
Cholernie odurzony,
I nie sądzę, że ją jeszcze kiedyś zobaczę,
Ale dzieliliśmy chwile, które trwać będą do końca.
Jesteś piękna. Jesteś piękna.
Jesteś piękna, to prawda.
Zobaczyłem twoją twarz w zatłoczonym miejscu,
I nie wiem, co zrobić,
Gdyż nigdy nie będę z tobą.
Jesteś piękna. Jesteś piękna.
Jesteś piękna, to prawda.
Gdzieś musi być anioł z uśmiechem na twarzy,
Gdy wymyślił, że powinienem być z tobą.
Lecz nadszedł czas, aby zmierzyć się z prawdą,
Że nigdy nie będę z tobą.
niedziela, 13 kwietnia 2014
Rozdział 39.
SELENA
Kochałam się z Justinem, w trakcie pobytu jego żony u przyjaciółek. Zaś Christian był u swojej rodziny, wracał dopiero nazajutrz. Justin musiał wyjść, miałam zostać sama, poczekać na niego, aż wróci ze spotkania. Nie chciałam, ale po dłuższym przekonywaniu przez Justina zgodziłam się.
Justin wyszedł, zmieniłam mu pościel, pochodziłam po domu. Na szafkach, ścianach, tapetach znajdywały się zdjęcia Justina i Angeli. Wiedziałam już, że lubi plażę, czas z przyjaciółmi, wrotki... I teraz przekonałam się, że lubi wracać bez zapowiedzi do domu.
Uciekłam do pokoju, ubrałam się, wzięłam swoje rzeczy i bezszelestnie chciałam przemknąć na dół.
Niechcący kurtką zahaczyłam o krzesło stojące w kuchni. Dlaczego tam byłam? Tylko o tych drzwiach ewakuacyjnych wiedziałam. Angelica zaczęła za mną biec. Musiałam pokonać jeszcze kilka schodków by uciec. Angelica biegła za mną.
- Selena! UGH Moreno! Widzę Cię.
Uciekałam dalej.
- Wiedziałam, że z nim sypiasz, ale żeby u mnie?! Moreno stój!
Angelica w tym samym momencie upadła na ziemię. Nie mogłam jej tam samej zostawić. Mimo swojej winy podeszłam do niej i uniosłam jej głowę. Z jej ust sączyła się krew.
- Krew - dodała.
Zaprowadziłam ją do swojego auta, musiałam z nią pojechać na pogotowie. Nie mogłam jej zostawić bez zęba i z poczuciem winy. Dwadzieścia minut później znalazłam się z nią w szpitalu. Wyjaśniłam sytuację pielęgniarce.
Wzięli ją na szycie rany, na wstawianie zęba. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Justina.
- Przyjedź do szpitala.
- Po co?
- Twoja żona, miała niefortunny wypadek.
Jak gdyby nigdy nic, dwadzieścia minut później Justin wszedł do szpitala w okolicy naszych domów.
Wszedł zmartwiony, jakby ktoś umierał. Podszedł szybko do mnie.
- Co z nią?
- Wszystko będzie dobrze.
- Co się stało?
- Przyjechała za wcześnie, złapała mnie u Ciebie w domu, a gdy uciekałam drzwiami kuchennymi, wybiegła za mną, potknęła się na schodach, rozcięła wargę, wypadł jej ząb...
Justin złapał się za głowę, pokręcił nią chwilę i ponownie przeniósł swój wzrok na mnie.
- Dziękuję, że ją tu przywiozłaś.
- Nie zostawiłabym jej tam samej, mimo wszystko.
- Strasznie się o nią boję.
- Trzeba było o tym wszystkim pomyśleć, nim komuś stała się krzywda.
Wstałam z krzesełka w poczekalni i poszłam w stronę wyjścia. Justin zatrzymał mnie.
- Zadzwonię do Ciebie.
- Tylko po co? - zapytałam go unosząc ramiona
Nie odpowiedział mi, uśmiechnął się i puścił oczko. Pokręciłam głową i odwróciłam się. Wyszłam ze szpitala, poszłam do swojego samochodu i wsiadłam do środka. Odpaliłam silnik i pojechałam prosto do swojego domu.
Był czas kiedy myślałam, że zrobiliśmy wszystko dobrze, żadnych kłamstw, żadnych błędów. Musiałam wtedy postradać zmysły. Myślę o czasie, kiedy go kochałam, okazał się dupkiem, i dopiero wtedy zobaczyłam go prawdziwego.
Dzięki Bogu zawalił sprawę, dzięki Bogu uniknęłam problemów. Zdecydowanie wyleczyłam się z niego.
Życzę mu powodzenia. Bardzo go pragnęłam, skończyłam już z tym. Szczerze? Okazał się najlepszą rzeczą jakiej nigdy nie miałam.
Założę się, że beznadziejnie jest teraz być nim.
Dojechałam do domu zamyślona, zaparkowałam auto. Dokładnie wraz z moim wyjściem z auta z nieba lunął deszcz.
Pobiegłam do domu i otworzyłam sobie drzwi. Zatrzasnęłam je za sobą, zamknęłam bramę od domu. Zrzuciłam na dół swoją torebkę, zdjęłam kurtkę.
- Niespodzianka - krzyknął Christian
Wystraszona spojrzałam na niego.
- Skąd Ty się tu wziąłeś?
- Wróciłem wcześniej, nie cieszysz się?
- Cieszę, cieszę. Zaskoczyłeś mnie po prostu.
- A Ty gdzie od rana się podziewałaś?
- Zakupy.
- I nic nie kupiłaś?
- Nic nie było.
- Chyba chodziłaś po perfumeriach co?
- Czemu pytasz?
- Musiałaś chyba męski dział penetrować.
- Tak aż mocno pachnę? Masz rację. Przyłapałeś mnie. Chodziłam.
- Nie musisz. Mam wystarczająco. Nie musisz mi kupować tego na prezent.
- Co?
- No na urodziny. Nie musisz.
- Nie chciałam na urodziny, od tak.
- Mam wystarczająco. Kochanie, nie planuj nic na tą sobotę, moje dwudzieste pierwsze urodziny spędzisz ze mną, moimi znajomymi, rodziną.
- W sobotę?
- Tak, akurat się złożyło, sobota urodziny, impreza, pasuje. Będziesz, tak?
- Oczywiście, że będę. Nie mogłoby mnie zabraknąć.
- Chcę Cię przedstawić moim rodzicom.
- Dobrze Christian, dobrze. Pójdę wziąć prysznic.
Poszłam do łazienki, zamknęłam za sobą drzwi. Oparłam się o umywalkę i opłukałam twarz. Spojrzałam
w swoje odbicie w lustrze. Krople wody spływały po mojej twarzy. Tusz rozpływał się i opadał.
Nadszedł czas by postawić sprawę jasno, to ja jestem tą która odeszła. Ten dzień dokończyłam ze swoim chłopakiem. Leżeliśmy razem, rozmawialiśmy, jak gdyby nigdy nic. No z jego strony nic, z mojej zbyt wiele.
Nazajutrz spotkałam się ze swoimi przyjaciółkami. Wiedziały o całej sytuacji. Od początku śledziły mój mały romans. Spotkałam się z Ashley, Kim, Natalie w restauracji. Natalie okazuję się być najlepszą przyjaciółką jaką mam w sytuacjach kryzysowych.
- Cześć dziewczynki - dodałam.
- No no, witamy. Promieniejesz - dodały - Czyżby coś się stało?
- Nie. Może mnie trzyma ostatnio po małym co nieco.
- Christian jest taki dobry? - zaśmiały się.
- Z Justinem.
- Nadal to robisz?
- Nie. Już nie.
- Od kiedy? - spojrzały przeszywając mnie wzrokiem.
- Od...
- No?
- Wczoraj.
- Rzeczywiście, szmat czasu. Selena, no wiesz.
- Jeny, już więcej tego nie zrobię.
- Wiemy.
- Skąd?
- Od Natalie.
- Natalie - dodałam.
- Opowiedziałam im o wypadku Angeli na schodach.
- Śmiałyśmy się, ale to poważna sprawa.
- Dlatego odeszłam.
- Nie Ty jedna - dodała Natalie.
- Co masz na myśli?
- Angela zostawiła Justina.
- Co? - powiedziałam zaskoczona.
- Wczoraj gdy ją pozaszywali, powiedziała, że chce rozwodu i odeszła. Od tak po prostu.
Złapałam się za głowę.
- Ale ani waż mi się do niego pobiec - dodały.
- Nie zamierzam, po prostu mnie zszokowałyście. Fatalnie pewnie teraz jest nim być.
- Z tego co wiem pojechał do swojej mamy. Nie ma go nawet tutaj.
- Prawidłowo. Nie chciałabym go teraz spotkać, zwłaszcza idąc sobie za rękę z Christianem. Nawet nie wiecie jak mnie zżera sumienie. Nie mogłam wczoraj zasnąć.
- A ją chcesz spotkać?
- Nie.
- To się nie odwracaj.
Chciałam się obejrzeć za siebie, i zobaczyć czy to na prawdę ona. Jednak coś mnie skłoniło do tego by nie ściągać na siebie kłopotów.
Angela dostrzegając jednak moje przyjaciółki. Przeszła obok naszego stolika ze swoimi dwiema przyjaciółkami. Spojrzały na mnie jak na ostatnią dziwkę na ziemi. Poczułam się fatalnie.
Tak źle... Nie do opisania. Miałam jednak to szczęście, że miałam ze sobą przyszłą panią adwokat.
Ashley, była na studiach prawniczych, wstała i podeszła do całej paczki Angeli.
- Przepraszam - powiedziała.
- Słucham?
- Angela, tak?
- Tak.
- Ashley. Jestem przyjaciółką siedzącej przy stole tamtej niewiasty.
- Tej dziwki?
- Jaki jest powód tego, że ją nazywasz tak?
- To, że mój facet mnie z nią zdradzał? Tłumaczył, że to wypadek. Wierzę głęboko, że nie.
- Zdrada to nie wypadek, to wybór. Skoro wybrał, że woli ją nie warto się z tym pogodzić?
- Nie. To dziwka i tyle.
- Nie trzeba było na nią tak mówić. Znów będziesz musiała sobie nowy ząbek wstawić.
Ashley zamachnęła się pięścią i uderzyła Angele prosto w spuchnięte miejsce, wciąż świeże.
- Ostrzegałam.
Ash podeszła do naszego stolika, wzięła swoją torbę.
- Zbieramy się dziewczyny - dodała.
- Tak, tak - dodałyśmy i pozbierałyśmy swoje rzeczy.
__________________________________________________________
KOMENTUJCIE! <3
Kochałam się z Justinem, w trakcie pobytu jego żony u przyjaciółek. Zaś Christian był u swojej rodziny, wracał dopiero nazajutrz. Justin musiał wyjść, miałam zostać sama, poczekać na niego, aż wróci ze spotkania. Nie chciałam, ale po dłuższym przekonywaniu przez Justina zgodziłam się.
Justin wyszedł, zmieniłam mu pościel, pochodziłam po domu. Na szafkach, ścianach, tapetach znajdywały się zdjęcia Justina i Angeli. Wiedziałam już, że lubi plażę, czas z przyjaciółmi, wrotki... I teraz przekonałam się, że lubi wracać bez zapowiedzi do domu.
Uciekłam do pokoju, ubrałam się, wzięłam swoje rzeczy i bezszelestnie chciałam przemknąć na dół.
Niechcący kurtką zahaczyłam o krzesło stojące w kuchni. Dlaczego tam byłam? Tylko o tych drzwiach ewakuacyjnych wiedziałam. Angelica zaczęła za mną biec. Musiałam pokonać jeszcze kilka schodków by uciec. Angelica biegła za mną.
- Selena! UGH Moreno! Widzę Cię.
Uciekałam dalej.
- Wiedziałam, że z nim sypiasz, ale żeby u mnie?! Moreno stój!
Angelica w tym samym momencie upadła na ziemię. Nie mogłam jej tam samej zostawić. Mimo swojej winy podeszłam do niej i uniosłam jej głowę. Z jej ust sączyła się krew.
- Krew - dodała.
Zaprowadziłam ją do swojego auta, musiałam z nią pojechać na pogotowie. Nie mogłam jej zostawić bez zęba i z poczuciem winy. Dwadzieścia minut później znalazłam się z nią w szpitalu. Wyjaśniłam sytuację pielęgniarce.
Wzięli ją na szycie rany, na wstawianie zęba. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Justina.
- Przyjedź do szpitala.
- Po co?
- Twoja żona, miała niefortunny wypadek.
Jak gdyby nigdy nic, dwadzieścia minut później Justin wszedł do szpitala w okolicy naszych domów.
Wszedł zmartwiony, jakby ktoś umierał. Podszedł szybko do mnie.
- Co z nią?
- Wszystko będzie dobrze.
- Co się stało?
- Przyjechała za wcześnie, złapała mnie u Ciebie w domu, a gdy uciekałam drzwiami kuchennymi, wybiegła za mną, potknęła się na schodach, rozcięła wargę, wypadł jej ząb...
Justin złapał się za głowę, pokręcił nią chwilę i ponownie przeniósł swój wzrok na mnie.
- Dziękuję, że ją tu przywiozłaś.
- Nie zostawiłabym jej tam samej, mimo wszystko.
- Strasznie się o nią boję.
- Trzeba było o tym wszystkim pomyśleć, nim komuś stała się krzywda.
Wstałam z krzesełka w poczekalni i poszłam w stronę wyjścia. Justin zatrzymał mnie.
- Zadzwonię do Ciebie.
- Tylko po co? - zapytałam go unosząc ramiona
Nie odpowiedział mi, uśmiechnął się i puścił oczko. Pokręciłam głową i odwróciłam się. Wyszłam ze szpitala, poszłam do swojego samochodu i wsiadłam do środka. Odpaliłam silnik i pojechałam prosto do swojego domu.
Był czas kiedy myślałam, że zrobiliśmy wszystko dobrze, żadnych kłamstw, żadnych błędów. Musiałam wtedy postradać zmysły. Myślę o czasie, kiedy go kochałam, okazał się dupkiem, i dopiero wtedy zobaczyłam go prawdziwego.
Dzięki Bogu zawalił sprawę, dzięki Bogu uniknęłam problemów. Zdecydowanie wyleczyłam się z niego.
Życzę mu powodzenia. Bardzo go pragnęłam, skończyłam już z tym. Szczerze? Okazał się najlepszą rzeczą jakiej nigdy nie miałam.
Założę się, że beznadziejnie jest teraz być nim.
Dojechałam do domu zamyślona, zaparkowałam auto. Dokładnie wraz z moim wyjściem z auta z nieba lunął deszcz.
Pobiegłam do domu i otworzyłam sobie drzwi. Zatrzasnęłam je za sobą, zamknęłam bramę od domu. Zrzuciłam na dół swoją torebkę, zdjęłam kurtkę.
- Niespodzianka - krzyknął Christian
Wystraszona spojrzałam na niego.
- Skąd Ty się tu wziąłeś?
- Wróciłem wcześniej, nie cieszysz się?
- Cieszę, cieszę. Zaskoczyłeś mnie po prostu.
- A Ty gdzie od rana się podziewałaś?
- Zakupy.
- I nic nie kupiłaś?
- Nic nie było.
- Chyba chodziłaś po perfumeriach co?
- Czemu pytasz?
- Musiałaś chyba męski dział penetrować.
- Tak aż mocno pachnę? Masz rację. Przyłapałeś mnie. Chodziłam.
- Nie musisz. Mam wystarczająco. Nie musisz mi kupować tego na prezent.
- Co?
- No na urodziny. Nie musisz.
- Nie chciałam na urodziny, od tak.
- Mam wystarczająco. Kochanie, nie planuj nic na tą sobotę, moje dwudzieste pierwsze urodziny spędzisz ze mną, moimi znajomymi, rodziną.
- W sobotę?
- Tak, akurat się złożyło, sobota urodziny, impreza, pasuje. Będziesz, tak?
- Oczywiście, że będę. Nie mogłoby mnie zabraknąć.
- Chcę Cię przedstawić moim rodzicom.
- Dobrze Christian, dobrze. Pójdę wziąć prysznic.
Poszłam do łazienki, zamknęłam za sobą drzwi. Oparłam się o umywalkę i opłukałam twarz. Spojrzałam
w swoje odbicie w lustrze. Krople wody spływały po mojej twarzy. Tusz rozpływał się i opadał.
Nadszedł czas by postawić sprawę jasno, to ja jestem tą która odeszła. Ten dzień dokończyłam ze swoim chłopakiem. Leżeliśmy razem, rozmawialiśmy, jak gdyby nigdy nic. No z jego strony nic, z mojej zbyt wiele.
Nazajutrz spotkałam się ze swoimi przyjaciółkami. Wiedziały o całej sytuacji. Od początku śledziły mój mały romans. Spotkałam się z Ashley, Kim, Natalie w restauracji. Natalie okazuję się być najlepszą przyjaciółką jaką mam w sytuacjach kryzysowych.
- Cześć dziewczynki - dodałam.
- No no, witamy. Promieniejesz - dodały - Czyżby coś się stało?
- Nie. Może mnie trzyma ostatnio po małym co nieco.
- Christian jest taki dobry? - zaśmiały się.
- Z Justinem.
- Nadal to robisz?
- Nie. Już nie.
- Od kiedy? - spojrzały przeszywając mnie wzrokiem.
- Od...
- No?
- Wczoraj.
- Rzeczywiście, szmat czasu. Selena, no wiesz.
- Jeny, już więcej tego nie zrobię.
- Wiemy.
- Skąd?
- Od Natalie.
- Natalie - dodałam.
- Opowiedziałam im o wypadku Angeli na schodach.
- Śmiałyśmy się, ale to poważna sprawa.
- Dlatego odeszłam.
- Nie Ty jedna - dodała Natalie.
- Co masz na myśli?
- Angela zostawiła Justina.
- Co? - powiedziałam zaskoczona.
- Wczoraj gdy ją pozaszywali, powiedziała, że chce rozwodu i odeszła. Od tak po prostu.
Złapałam się za głowę.
- Ale ani waż mi się do niego pobiec - dodały.
- Nie zamierzam, po prostu mnie zszokowałyście. Fatalnie pewnie teraz jest nim być.
- Z tego co wiem pojechał do swojej mamy. Nie ma go nawet tutaj.
- Prawidłowo. Nie chciałabym go teraz spotkać, zwłaszcza idąc sobie za rękę z Christianem. Nawet nie wiecie jak mnie zżera sumienie. Nie mogłam wczoraj zasnąć.
- A ją chcesz spotkać?
- Nie.
- To się nie odwracaj.
Chciałam się obejrzeć za siebie, i zobaczyć czy to na prawdę ona. Jednak coś mnie skłoniło do tego by nie ściągać na siebie kłopotów.
Angela dostrzegając jednak moje przyjaciółki. Przeszła obok naszego stolika ze swoimi dwiema przyjaciółkami. Spojrzały na mnie jak na ostatnią dziwkę na ziemi. Poczułam się fatalnie.
Tak źle... Nie do opisania. Miałam jednak to szczęście, że miałam ze sobą przyszłą panią adwokat.
Ashley, była na studiach prawniczych, wstała i podeszła do całej paczki Angeli.
- Przepraszam - powiedziała.
- Słucham?
- Angela, tak?
- Tak.
- Ashley. Jestem przyjaciółką siedzącej przy stole tamtej niewiasty.
- Tej dziwki?
- Jaki jest powód tego, że ją nazywasz tak?
- To, że mój facet mnie z nią zdradzał? Tłumaczył, że to wypadek. Wierzę głęboko, że nie.
- Zdrada to nie wypadek, to wybór. Skoro wybrał, że woli ją nie warto się z tym pogodzić?
- Nie. To dziwka i tyle.
- Nie trzeba było na nią tak mówić. Znów będziesz musiała sobie nowy ząbek wstawić.
Ashley zamachnęła się pięścią i uderzyła Angele prosto w spuchnięte miejsce, wciąż świeże.
- Ostrzegałam.
Ash podeszła do naszego stolika, wzięła swoją torbę.
- Zbieramy się dziewczyny - dodała.
- Tak, tak - dodałyśmy i pozbierałyśmy swoje rzeczy.
__________________________________________________________
KOMENTUJCIE! <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)